Polskie rzeźnie i mleczarnie są najnowocześniejsze w Unii Europejskiej
Kiedy Polska wchodziła do Unii, nasza branża spożywcza przeszła największą transformację w swojej historii. W poprawę warunków produkcji żywności zainwestowano kilkanaście miliardów złotych. Ale opłaciło się.
- Pamiętam, jakie na początku dekady podniosło się larum. Że Unia chce zlikwidować branżę mięsną w Polsce, że połowę zakładów będzie trzeba zamknąć - opowiada Witold Choiński, prezes branżowego związku firm Polskie Mięso. - Faktycznie, na kilka lat przed wejściem Polski do Unii sytuacja nie wyglądała różowo. W 1999 r. wymogi unijne uprawniające do eksportu mięsa na Zachód spełniały 24 zakłady. A w całej Polsce działało ich ponad 5 tys. - dodaje.
Na swoje szczęście branża mięsna postanowiła nie czekać na katastrofę. Już w 2000 r. zaczęła zmiany, które dziś z czystym sumieniem nazywa "największą transformacją w historii polskiego przemysłu spożywczego".
Zaczęło się od zielonej książeczki, czyli samodzielnie przygotowanej strategii zmian. Na niespełna 50 stronach dokładnie opisali, co, kto, gdzie i dlaczego ma zmienić. Dokument tak spodobał się ówczesnemu rządowi, że przyjął go... jako własną strategię. W jej ramach minister rolnictwa uruchomił preferencyjne kredyty (do 16 mln zł na zakład), zaś Bruksela wysupłała trochę dotacji.
Ale i tak gros wydatków musieli ponieść sami przedsiębiorcy. - Przez ostatnie 8 lat w branży zainwestowano 2,5 mld euro! Z zakładów zrobiliśmy laboratoria, gdzie na każdej ścianie są kafelki, gdzie wszystko jest pod kontrolą. Dziś nikt w Unii nie ma takich warunków jak my. Czasami się zastanawiam, czy trochę z tymi inwestycjami nie przesadziliśmy... - mówi Choiński. Przyznaje, że niekiedy firmy decydowały się na radykalne zmiany. - Większość firm musiała po prostu zbudować zakłady od nowa, bo stare nie nadawały się nawet do przeróbek.
Inwestycje w końcu przyniosły efekt. - 1 maja 2004 r., kiedy wchodziliśmy do Unii, na liście firm, które potrzebują jeszcze dodatkowego okresu na dostosowania, było mniej niż 200 zakładów - zapewnia prezes Polskiego Mięsa.
Dziś w Polsce działa już tylko 2,5 tys. zakładów - połowa tego co w 1999 r. Ale bynajmniej nie oznacza to, że branża się nam skurczyła. Na odwrót: zatrudnionych jest nadal 100 tys. osób - tyle samo co 8 lat temu - a obroty wynoszą 30 mld zł. Osiem lat temu wynosiły ok. 22 mld zł.
To samo, co przeżywały zakłady mięsne, przeżyć musiała branża mleczna. Ona też stare mleczarnie zamieniała w laboratoria, od podłogi do ściany wyłożone śnieżnobiałymi kafelkami. - Nasze zakłady mleczarskie są obecnie jak sale operacyjne. Wszystko jest sterylne. Nikt nie może tam wejść. Pracownicy noszą kombinezony ochronne i maseczki na twarzy. A to wszystko zasługa Unii, która narzuciła bardzo restrykcyjne wymagania - mówi Waldemar Broś, prezes Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich. Na dostosowanie się do nich branża wydała w latach 2002-04 2,2 mld zł, a rolnicy - 1,5 mld zł.
Źródło: Gazeta Wyborcza