Ciężkie dni drobiarzy
To nieporozumienie może dla wielu hodowców drobiu zakończyć się bankructwem. W rejonie, gdzie wykryto ogniska ptasiej grypy, ktoś źle zrozumiał lub zinterpretował przepisy o zwalczaniu wirusa. Na efekty nieporozumienia nie trzeba było długo czekać.
Władze przy każdej okazji zapewniają, że konsumenci mogą spać spokojnie, ale hodowcy drobiu już nie. Branży grozi prawdziwa katastrofa.
– U hodowców już są potężne straty, już są odmawiane jaja wylęgowe, zakłady wylęgowe nie odbierają jaj wylęgowych, ubojnie nie odbierają żywca – mówi Teresa Żemińska, hodowca drobiu, Nowe Miasto Lubawskie.
Ten problem dotyczy także – choć nie powinien – tych hodowców, którzy swoje kurniki mają w tzw. strefie B. To obszar oddalony od ognisk ptasiej grypy od 3 do 10 kilometrów. Bezpieczny i nie podlegający żadnym większym restrykcjom wobec hodowców. Jego przeciwieństwem jest strefy A, czyli trzy kilometrowy obszar wokół ognisk wirusa. Tu cały drób podlega prewencyjnemu ubojowi. Panują ograniczenia w poruszaniu się. Dla właścicieli kurników wokół Żuromina to, czy znajdą się w strefie A czy B to być, albo nie być.
– Nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby ten towar był sprzedawany – twierdzi Zbigniew Herc, hodowca drobiu, Płock.
Niestety to co jest oczywiste dla hodowców, nie było oczywiste dla wszystkich ubojni oraz lekarzy weterynarii. Ktoś rozpuścił plotkę, że ptaki z bezpiecznej strefy B też podlegają restrykcjom. To wystarczyło.
– Zostaliśmy z kurczętami, ponieważ ta strefa B miała być strefą buforową, natomiast okazała się dla nas strefą śmierci, a strefą śmierci dlatego, że zostaliśmy z kurczętami na obiektach, z kurczętami, których żadna ubojnia nie chce zdejmować – żali się Zofia Laskowska, hodowca drobiu, Sierpc. Tymczasem nieodebrane przez ubojnie ptaki to dla hodowców kolejne straty.
– Kurczęta, które są w kurniku potrzebują jeść, potrzebują pić, przecież one cały czas rosną – dodaje Zbigniew Herc.
Zakłady drobiarskie zapewniają, że sprawa została już wyjaśniona ze służbami weterynaryjnymi, a drób ze strefy B będzie już odbierany.
Władze przy każdej okazji zapewniają, że konsumenci mogą spać spokojnie, ale hodowcy drobiu już nie. Branży grozi prawdziwa katastrofa.
– U hodowców już są potężne straty, już są odmawiane jaja wylęgowe, zakłady wylęgowe nie odbierają jaj wylęgowych, ubojnie nie odbierają żywca – mówi Teresa Żemińska, hodowca drobiu, Nowe Miasto Lubawskie.
Ten problem dotyczy także – choć nie powinien – tych hodowców, którzy swoje kurniki mają w tzw. strefie B. To obszar oddalony od ognisk ptasiej grypy od 3 do 10 kilometrów. Bezpieczny i nie podlegający żadnym większym restrykcjom wobec hodowców. Jego przeciwieństwem jest strefy A, czyli trzy kilometrowy obszar wokół ognisk wirusa. Tu cały drób podlega prewencyjnemu ubojowi. Panują ograniczenia w poruszaniu się. Dla właścicieli kurników wokół Żuromina to, czy znajdą się w strefie A czy B to być, albo nie być.
– Nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby ten towar był sprzedawany – twierdzi Zbigniew Herc, hodowca drobiu, Płock.
Niestety to co jest oczywiste dla hodowców, nie było oczywiste dla wszystkich ubojni oraz lekarzy weterynarii. Ktoś rozpuścił plotkę, że ptaki z bezpiecznej strefy B też podlegają restrykcjom. To wystarczyło.
– Zostaliśmy z kurczętami, ponieważ ta strefa B miała być strefą buforową, natomiast okazała się dla nas strefą śmierci, a strefą śmierci dlatego, że zostaliśmy z kurczętami na obiektach, z kurczętami, których żadna ubojnia nie chce zdejmować – żali się Zofia Laskowska, hodowca drobiu, Sierpc. Tymczasem nieodebrane przez ubojnie ptaki to dla hodowców kolejne straty.
– Kurczęta, które są w kurniku potrzebują jeść, potrzebują pić, przecież one cały czas rosną – dodaje Zbigniew Herc.
Zakłady drobiarskie zapewniają, że sprawa została już wyjaśniona ze służbami weterynaryjnymi, a drób ze strefy B będzie już odbierany.
Źródło: Agrobiznes, TVP1