Eksplozja ptasiej grypy w Indonezji
W Indonezji nastąpił prawdziwy wybuch epidemii ptasiej grypy. Już średnio co dwa pół dnia umiera na tę chorobę człowiek i wkrótce Indonezja prześcignie Wietnam pod względem liczby zgonów - oceniają eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).
Skarżą się oni na utrudniającą walkę z chorobą biurokrację oraz nadmierną decentralizację kraju o 220 mln ludności, rozsianego na archipelagu 17 tysięcy wysp, na olbrzymim morskim akwenie.
Ostatni zgon nastąpił w środę. Zmarł 15-letni chłopiec, a przyczyną śmierci, wg wstępnych badań był wirus H5N1. Jeśli wynik ten potwierdzi się, będzie on 37-38 śmiertelną ofiarą tego wirusa w Indonezji. Do rekordowej liczby 42 zgonów, zanotowanych w Wietnamie, brakuje Indonezji już bardzo niewiele.
"Próbujemy zatkać dziurę w dachu, a tymczasem nadciąga prawdziwa burza" - ocenia podejmowane z zewnątrz wysiłki reprezentujący w Indonezji WHO Dick Thomson. "Burza polega na tym, że wirus u zwierząt występuje tu prawie wszędzie, a jednocześnie zjawisku temu nie poświęca się wystarczająco wiele uwagi".
Na Indonezję i Wietnam przypada łącznie już dwie trzecie wszystkich śmiertelnych przypadków ptasiej grypy u ludzi, których od wybuchu tej choroby w Azji Południowo - Wschodniej w styczniu 2003 roku naliczono do tej pory na całym świecie 127.
W ostatnim tygodniu uwaga ekspertów skupiła się na pewnej wiosce na wyspie Sumatra, gdzie na ptasią grypę zmarło po kolei 6 spośród 7 spokrewnionych ze sobą i żyjących razem osób. Jeszcze jeden członek rodziny został pochowany zanim zdążono pobrać kontrolną próbkę i również istnieje podejrzenie, że przyczyną jego śmierci mogła być ptasia grypa.
Eksperci nie wykryli odzwierzęcych dróg infekcji ani powiązań między tą rodziną, a chorym na ptasią grypę ptactwem. Dlatego obawiają się, że mogło w tym wypadku dojść do przekazywania choroby pomiędzy ludźmi, co byłoby zjawiskiem bardzo groźnym, jeśli chodzi o niebezpieczeństwo epidemii.
Przedstawiciele WHO narzekają, że ich zalecenia, przekazywane pracownikom indonezyjskiego ministerstwa zdrowia nie są realizowane w całym kraju. "Rozmiary decentralizacji są tu naprawdę zatrważające".
Urzędnicy spotykają się z międzynarodowymi ekspertami, by omówić plany walki z chorobą, ale wspólne uzgodnienia rzadko są wcielane w życie. "Ich władza ogranicza się często do 4 ścian gabinetu" - ocenia Steven Bjorge, epidemiolog oddelegowany przez WHO do stolicy Indonezji Dżakarty.
Skarżą się oni na utrudniającą walkę z chorobą biurokrację oraz nadmierną decentralizację kraju o 220 mln ludności, rozsianego na archipelagu 17 tysięcy wysp, na olbrzymim morskim akwenie.
Ostatni zgon nastąpił w środę. Zmarł 15-letni chłopiec, a przyczyną śmierci, wg wstępnych badań był wirus H5N1. Jeśli wynik ten potwierdzi się, będzie on 37-38 śmiertelną ofiarą tego wirusa w Indonezji. Do rekordowej liczby 42 zgonów, zanotowanych w Wietnamie, brakuje Indonezji już bardzo niewiele.
"Próbujemy zatkać dziurę w dachu, a tymczasem nadciąga prawdziwa burza" - ocenia podejmowane z zewnątrz wysiłki reprezentujący w Indonezji WHO Dick Thomson. "Burza polega na tym, że wirus u zwierząt występuje tu prawie wszędzie, a jednocześnie zjawisku temu nie poświęca się wystarczająco wiele uwagi".
Na Indonezję i Wietnam przypada łącznie już dwie trzecie wszystkich śmiertelnych przypadków ptasiej grypy u ludzi, których od wybuchu tej choroby w Azji Południowo - Wschodniej w styczniu 2003 roku naliczono do tej pory na całym świecie 127.
W ostatnim tygodniu uwaga ekspertów skupiła się na pewnej wiosce na wyspie Sumatra, gdzie na ptasią grypę zmarło po kolei 6 spośród 7 spokrewnionych ze sobą i żyjących razem osób. Jeszcze jeden członek rodziny został pochowany zanim zdążono pobrać kontrolną próbkę i również istnieje podejrzenie, że przyczyną jego śmierci mogła być ptasia grypa.
Eksperci nie wykryli odzwierzęcych dróg infekcji ani powiązań między tą rodziną, a chorym na ptasią grypę ptactwem. Dlatego obawiają się, że mogło w tym wypadku dojść do przekazywania choroby pomiędzy ludźmi, co byłoby zjawiskiem bardzo groźnym, jeśli chodzi o niebezpieczeństwo epidemii.
Przedstawiciele WHO narzekają, że ich zalecenia, przekazywane pracownikom indonezyjskiego ministerstwa zdrowia nie są realizowane w całym kraju. "Rozmiary decentralizacji są tu naprawdę zatrważające".
Urzędnicy spotykają się z międzynarodowymi ekspertami, by omówić plany walki z chorobą, ale wspólne uzgodnienia rzadko są wcielane w życie. "Ich władza ogranicza się często do 4 ścian gabinetu" - ocenia Steven Bjorge, epidemiolog oddelegowany przez WHO do stolicy Indonezji Dżakarty.
Źródło: Puls Biznesu
Powrót do aktualności