Komu podłożą świnię
Prawdopodobnie jesienią będziemy mieć straszliwe problemy ze sprzedażą zboża przez rolników, bardzo niskie ceny ziarna i drożejące mięso.
Jarosław Kaczyński oświadczył, że "Polacy mają w końcu to, na co czekali od sześciu miesięcy, czyli większościowy rząd". Oświadczenie to zawiera dwie informacje, z których jedna jest nieprawdziwa (moja ciocia na koalicję PiS Samoobrona nie czekała), a druga co najmniej przedwczesna. Koalicja większościowa nie tyle jest, co ma być. I wprawdzie, jak podają media, "Kaczyński i Lepper są pewni, że po Wielkanocy dobiorą trzeciego partnera i zapewnią rządowi sejmową większość", ale nie radziłbym tej pewności podzielać. A to za sprawą świni, którą komuś trzeba podłożyć.
Powiem więcej, podłożyć trzeba nie jedną, a dwadzieścia milionów świń, tyle bowiem wynosi stan pogłowia trzody chlewnej. Jest to stan jeśli nie rekordowy, to rekordowemu bardzo bliski. I ta świńska górka zderza się z popytowym dołkiem spowodowanym utratą wschodnich rynków zbytu. W efekcie cena, jaką uzyskuje rolnik za kilogram żywca, doszła do dwóch złotych. A to oznacza, że licząc tylko koszty paszy do wyhodowania jednego tucznika, producent musi dołożyć 200 zł.
Konsekwencją czysto ekonomiczną takiej sytuacji jest stopniowa redukcja stada. Natomiast konsekwencją społeczną jest niezadowolenie związane ze zmniejszeniem dochodów. A ponieważ prawie połowa rolników nie otrzymała jeszcze dopłat bezpośrednich za ubiegły rok, nastroje na wsi nie są najlepsze i trudno je zakwalifikować jako prorządowe.
Na dodatek wszystko wskazuje na to, że w tym roku zbiory zbóż będą niezłe. Oziminy przetrwały dobrze, pogoda nie jest najgorsza. Prognozuje się, że rolnicy zbiorą 28 mln ton ziarna, czyli o milion więcej niż przed rokiem.
Jeżeli te dobre zbiory zderzą się z początkiem depresyjnej fazy cyklu świńskiego, będziemy mieć kolosalną górkę zbożową. Na spasanie zużywa się bowiem około 18 mln ton zboża, podczas gdy bezpośrednia konsumpcja to tylko 5 6 mln ton. Zmniejszenie stada trzody tylko do 17 18 mln sztuk da zatem nadwyżkę zboża rzędu 3 mln ton.
Prawdopodobnie zatem jesienią będziemy mieć: straszliwe problemy ze sprzedażą zboża przez rolników, bardzo niskie ceny zboża i drożejące mięso. W takiej sytuacji ministra rolnictwa będzie dręczyć podstawowy dylemat: "powiesić się czy się zastrzelić".
Oczywiście koalicjanci, zarówno ci, którzy już podpisali porozumienie, jak i potencjalni, też o tym wiedzą. Szef Samoobrony nieco przerażony wizją Andrzeja Leppera rozpędzającego chłopskie blokady coraz częściej przebąkuje o tym, że chciałby zająć się ochroną środowiska. A Waldemar Pawlak choruje (grypa szaleje w Modelu) i ewentualnie powróci do zdrowia dopiero po zapewnieniu, że otrzyma stanowisko wicepremiera. Najchętniej wicepremiera bez teki. Komu przypadnie teka ministra rolnictwa, temu podłożona będzie świnia. I to nie jedna, a dwadzieścia milionów.
Jarosław Kaczyński oświadczył, że "Polacy mają w końcu to, na co czekali od sześciu miesięcy, czyli większościowy rząd". Oświadczenie to zawiera dwie informacje, z których jedna jest nieprawdziwa (moja ciocia na koalicję PiS Samoobrona nie czekała), a druga co najmniej przedwczesna. Koalicja większościowa nie tyle jest, co ma być. I wprawdzie, jak podają media, "Kaczyński i Lepper są pewni, że po Wielkanocy dobiorą trzeciego partnera i zapewnią rządowi sejmową większość", ale nie radziłbym tej pewności podzielać. A to za sprawą świni, którą komuś trzeba podłożyć.
Powiem więcej, podłożyć trzeba nie jedną, a dwadzieścia milionów świń, tyle bowiem wynosi stan pogłowia trzody chlewnej. Jest to stan jeśli nie rekordowy, to rekordowemu bardzo bliski. I ta świńska górka zderza się z popytowym dołkiem spowodowanym utratą wschodnich rynków zbytu. W efekcie cena, jaką uzyskuje rolnik za kilogram żywca, doszła do dwóch złotych. A to oznacza, że licząc tylko koszty paszy do wyhodowania jednego tucznika, producent musi dołożyć 200 zł.
Konsekwencją czysto ekonomiczną takiej sytuacji jest stopniowa redukcja stada. Natomiast konsekwencją społeczną jest niezadowolenie związane ze zmniejszeniem dochodów. A ponieważ prawie połowa rolników nie otrzymała jeszcze dopłat bezpośrednich za ubiegły rok, nastroje na wsi nie są najlepsze i trudno je zakwalifikować jako prorządowe.
Na dodatek wszystko wskazuje na to, że w tym roku zbiory zbóż będą niezłe. Oziminy przetrwały dobrze, pogoda nie jest najgorsza. Prognozuje się, że rolnicy zbiorą 28 mln ton ziarna, czyli o milion więcej niż przed rokiem.
Jeżeli te dobre zbiory zderzą się z początkiem depresyjnej fazy cyklu świńskiego, będziemy mieć kolosalną górkę zbożową. Na spasanie zużywa się bowiem około 18 mln ton zboża, podczas gdy bezpośrednia konsumpcja to tylko 5 6 mln ton. Zmniejszenie stada trzody tylko do 17 18 mln sztuk da zatem nadwyżkę zboża rzędu 3 mln ton.
Prawdopodobnie zatem jesienią będziemy mieć: straszliwe problemy ze sprzedażą zboża przez rolników, bardzo niskie ceny zboża i drożejące mięso. W takiej sytuacji ministra rolnictwa będzie dręczyć podstawowy dylemat: "powiesić się czy się zastrzelić".
Oczywiście koalicjanci, zarówno ci, którzy już podpisali porozumienie, jak i potencjalni, też o tym wiedzą. Szef Samoobrony nieco przerażony wizją Andrzeja Leppera rozpędzającego chłopskie blokady coraz częściej przebąkuje o tym, że chciałby zająć się ochroną środowiska. A Waldemar Pawlak choruje (grypa szaleje w Modelu) i ewentualnie powróci do zdrowia dopiero po zapewnieniu, że otrzyma stanowisko wicepremiera. Najchętniej wicepremiera bez teki. Komu przypadnie teka ministra rolnictwa, temu podłożona będzie świnia. I to nie jedna, a dwadzieścia milionów.
Źródło: Rzeczpospolita
Powrót do aktualności