Z funduszami UE nie tak łatwo
Dzięki unijnej pomocy kiedyś najbiedniejsze kraje na kontynencie, jak Irlandia czy Hiszpania wyszły z dołka i dziś każdy może brać je za wzór, jeśli chodzi o pomysłowość i determinację w wykorzystaniu funduszy pomocowych. Dzisiaj na wysokości zadania ma stanąć 10 nowych członków Unii. Jednak zadanie nie jest proste - dysproporcje w rozwoju są znacznie większe, wyciągających rękę jest dużo, Unia niechętnie idzie na ustępstwa a i sami zainteresowani sprawiają wrażenie, że nie do końca wiedzą, czego chcą - pisze The New York Times.
Unia Europejska stoi przed dylematem zmiany swojej polityki regionalnej. Jeśli najwięksi gracze - Niemcy, Francja i Wielka Brytania - potrafią rozwiązać swoje wzajemne animozje (kością niezgody jest między innymi tak zwany "brytyjski rabat" czy forsowane przez Francję zwiększenie wydatków na rolnictwo) i uchwalić sensowny budżet, skorzystają na tym przede wszystkim nowi członkowie Wspólnoty. Do rozdzielenia jest bowiem spora pula środków. Ale i potrzeby są nie byle jakie. Chcemy wykorzystać cały potencjał Europy do pokonania dysproporcji wynikłych z zaszłości historycznych - każdy obywatel ma prawo do korzyści z integracji europejskiej - mówi Danuta Huebner, komisarz do spraw polityki regionalnej.
Słowa brzmią pięknie, ale nic nie znaczą bez konkretnych pieniędzy na realizację konkretnych celów. A nawet z wyznaczeniem tych ostatnich są problemy. Większość z 20 mld euro, jakie prawdopodobnie Unia przyzna dla Wschodu, trafi do Polski, będącej najludniejszym z nowych członków Unii. Wielkość pomocy szacowana jest na 4,27 mld euro w każdym roku, rozpoczynając od 2007. Inni dostaną znacznie mniej - drugie w kolejce Węgry niewiele ponad 1 mld euro. Już wiadomo, że nie wystarczy to na sfinansowanie wszystkich potrzeb. Większość krajów "nowej" Europy czeka bolesna restrukturyzacja - najwyższy czas skończyć opierać swój wzrost na przemyśle ciężkim. Najbardziej dotyczy to Polski, w której granicach znajduje się największa liczba najbiedniejszych regionów Unii.
Priorytetem we wszystkich projektach jest dla Unii dostarczanie podstawowej infrastruktury polepszającej konkurencyjność i przyciągającej prywatny kapitał. Problem tkwi w tym, żeby projekty były opracowane i gotowe do realizacji, co nie jest niestety regułą. Europa Środkową i Wschodnią do niedawna cierpiały na nadmiar planowania, a dzisiaj trudno jest tam opracować sensowny program wykorzystania środków - stwierdza amerykański dziennik. A jest to najprostsza droga do utraty funduszy. Polska nie wypada najgorzej, wykorzystujemy znaczną część z przydzielonych nam pieniędzy. Nad opracowaniem projektów siedzą najlepsi ludzie, często zatrudniane są profesjonalne firmy - zauważa przedstawiciel polskiego rządu.
W tej chwili beneficjenci pomocy tkwią w próżni, bo prace nad budżetem stanęły w miejscu. Bogaci nie chcą płacić a biedni chcą ciągle więcej - komentuje NY Times. A przed Unią stają jeszcze większe wyzwania - jak choćby rozstrzygnięcie kwestii członkostwa Turcji i Ukrainy. Te dwa kraje całkowicie rozchwiałyby wewnętrzny system finansowy Unii, stając się pierwszymi w kolejce biorcami funduszy. I trzeba sobie zdać sprawę z tego, że dzisiejszy beneficjenci staną się wtedy płatnikami netto.
Unia Europejska stoi przed dylematem zmiany swojej polityki regionalnej. Jeśli najwięksi gracze - Niemcy, Francja i Wielka Brytania - potrafią rozwiązać swoje wzajemne animozje (kością niezgody jest między innymi tak zwany "brytyjski rabat" czy forsowane przez Francję zwiększenie wydatków na rolnictwo) i uchwalić sensowny budżet, skorzystają na tym przede wszystkim nowi członkowie Wspólnoty. Do rozdzielenia jest bowiem spora pula środków. Ale i potrzeby są nie byle jakie. Chcemy wykorzystać cały potencjał Europy do pokonania dysproporcji wynikłych z zaszłości historycznych - każdy obywatel ma prawo do korzyści z integracji europejskiej - mówi Danuta Huebner, komisarz do spraw polityki regionalnej.
Słowa brzmią pięknie, ale nic nie znaczą bez konkretnych pieniędzy na realizację konkretnych celów. A nawet z wyznaczeniem tych ostatnich są problemy. Większość z 20 mld euro, jakie prawdopodobnie Unia przyzna dla Wschodu, trafi do Polski, będącej najludniejszym z nowych członków Unii. Wielkość pomocy szacowana jest na 4,27 mld euro w każdym roku, rozpoczynając od 2007. Inni dostaną znacznie mniej - drugie w kolejce Węgry niewiele ponad 1 mld euro. Już wiadomo, że nie wystarczy to na sfinansowanie wszystkich potrzeb. Większość krajów "nowej" Europy czeka bolesna restrukturyzacja - najwyższy czas skończyć opierać swój wzrost na przemyśle ciężkim. Najbardziej dotyczy to Polski, w której granicach znajduje się największa liczba najbiedniejszych regionów Unii.
Priorytetem we wszystkich projektach jest dla Unii dostarczanie podstawowej infrastruktury polepszającej konkurencyjność i przyciągającej prywatny kapitał. Problem tkwi w tym, żeby projekty były opracowane i gotowe do realizacji, co nie jest niestety regułą. Europa Środkową i Wschodnią do niedawna cierpiały na nadmiar planowania, a dzisiaj trudno jest tam opracować sensowny program wykorzystania środków - stwierdza amerykański dziennik. A jest to najprostsza droga do utraty funduszy. Polska nie wypada najgorzej, wykorzystujemy znaczną część z przydzielonych nam pieniędzy. Nad opracowaniem projektów siedzą najlepsi ludzie, często zatrudniane są profesjonalne firmy - zauważa przedstawiciel polskiego rządu.
W tej chwili beneficjenci pomocy tkwią w próżni, bo prace nad budżetem stanęły w miejscu. Bogaci nie chcą płacić a biedni chcą ciągle więcej - komentuje NY Times. A przed Unią stają jeszcze większe wyzwania - jak choćby rozstrzygnięcie kwestii członkostwa Turcji i Ukrainy. Te dwa kraje całkowicie rozchwiałyby wewnętrzny system finansowy Unii, stając się pierwszymi w kolejce biorcami funduszy. I trzeba sobie zdać sprawę z tego, że dzisiejszy beneficjenci staną się wtedy płatnikami netto.
Źródło: interia.pl
Powrót do aktualności