Mięso na progu Unii
Na półtora miesiąca przed naszą akcesją nadal nie wiadomo, ile zakładów mięsnych zostanie zamkniętych 1 maja. Niemal we wszystkich trwają gorączkowe prace modernizacyjne, a minister rolnictwa zawiózł do Brukseli listę 283 zakładów z prośbą o dodatkowy czas na dokończenie inwestycji. Na razie odpowiedzi nie ma.
W regionie płockim działają 22 zakłady mięsne. Jeszcze dwa lata temu mówiono, że 1 maja połowa z nich będzie musiała zostać zamknięta. Dziś powiatowy lekarz weterynarii sądzi, że tylko cztery będą musiały zawiesić działalność. Tylko zawiesić, bowiem po wykonaniu niezbędnych inwestycji będą mogły ponownie ją uruchomić.
Kategorie przyszłości
Mamy w kraju ok. 3,5 tys. zakładów mięsnych podzielonych na cztery kategorie: ( A, czyli te, które już są przygotowane do produkowania na rynek unijny, ( B1, które muszą się dostosować do dnia akcesji, ( B2, które dostały okres przejściowy, czyli muszą być gotowe do końca marca 2007 r. (choć niektóre wcześniej), ( C, czyli wszystkie zakłady rzemieślnicze i biedne zakłady przemysłowe bez prawa do okresów przejściowych. W tej chwili przygotowanych do Unii jest 268 zakładów.
Pięć lat temu to strona polska zadeklarowała, że w dniu akcesji zamkniemy wszystkie zakłady zaliczone do kategorii C, czyli ok. 1650. Głównie dlatego, że w większości są to zakłady małe, których nie stać na spełnienie wysokich wymagań rynku unijnego, a które jednocześnie miałyby trudności z uzyskaniem kredytu bankowego na modernizację, nawet gdyby chciały to zrobić. Jednocześnie strona polska postawiła takie same wymagania przed zakładami, które chcą uzyskać prawo do eksportu na rynki unijne, jak przed tymi, które chcą sprzedawać tylko na rynek lokalny. To spowodowało, że wiele małych zakładów w początkowym okresie od razu nastawiło się tylko na przetrwanie do 1 maja - bez żadnych inwestycji. Dopiero w 2003 r. zaczęto mówić o weryfikacji tych założeń, przyjęto nową ustawę weterynaryjną, która wprowadziła pojęcie sprzedaży bezpośredniej, czyli na rynek lokalny dla zakładów, które spełnią dość proste wymagania sanitarno-weterynaryjne. Minister rolnictwa pojechał do Brukseli z listą 283 zakładów (z grupy B1 i C), prosząc o dodatkowe okresy przejściowe. To wszystko sprawiło, że ostatni rok jest okresem wyjątkowej mobilizacji sektora mięsnego.
C - czyli zamkną?
Zakład mięsny DERT (od początkowych liter imion właścicieli) w Chudzynie to typowa firma rzemieślnicza - produkcja niewielka, a klientami są okoliczni mieszkańcy. To jeden z najmniejszych zakładów w kraju - ubija się tu do 20 sztuk świń tygodniowo. Firma zatrudnia siedem osób - cztery w firmowych sklepikach i trzy w zakładzie, ale pracują też obydwoje właściciele.
Zakład został zaliczony do grupy C, czyli musi się dostosować do standardów unijnych do 1 maja.
Co będzie po pierwszym maja? - Prawdopodobnie zamkną mi ubojnię - mówi Ryszard Chojnowski. - Najgorsze jest to, że lekarz mówi: "Inwestuj, ale nie wiadomo, czy ci nie zamkniemy, bo ciągle zmieniają się przepisy". I człowiek jest zupełnie skołowany. Najpierw mówili, że w całym województwie zostaną tylko dwie duże ubojnie, więc nie ma co inwestować w modernizację. Teraz już widać, że zdanie zmienili, bo zrozumieli, do czego to doprowadzi.
"Oni" to służby weterynaryjne. A likwidacja wielu zakładów doprowadzi zdaniem Chojnowskiego do poszerzenia szarej strefy - nielegalnego ubijania świń w gospodarstwach i spożywania niebadanego mięsa. Bo teraz małe rzemieślnicze ubojnie kupują od rolników świnie na własne potrzeby, ale też świadczą usługi ubojowe. Taki ubój i mięso jest pod kontrolą lekarzy weterynarii. Po zlikwidowaniu małych lokalnych firm rolnicy sami będą ubijali świnie i oczywiście nie będą wzywali lekarza, by mięso zbadał. Pokątny ubój rozkwitnie, bo rolnikom to się bardziej opłaca niż sprzedawanie tucznika w cenie 2,80 zł za kilogram (czyli przeciętnie 280 zł za sztukę) i potem kupowanie mięsa w sklepie.
Dla Chojnowskiego zamknięcie ubojni to jeszcze jeden kłopot. Teraz sam ocenia każdego tucznika, którego kupuje. - To jest mały zakład, wyroby i mięso kupują stali klienci, nie stać mnie na to, by zepsuć sobie markę przez dodanie gorszego mięsa, bo zaraz następnego dnia przybiegną do sklepu z pretensjami. Rolnicy w okolicy wiedzą więc, że mogą mnie oszukać tylko raz, podstawiając mi trefnego świniaka, bo więcej od nich nie kupię. Dlatego mam towar gwarantowany - tłumaczy. - A jak zamkną mi ubojnię, to będę kupował półtusze w zakładzie mięsnym w ciemno. I jak na 20 sztuk tygodniowo, których potrzebuję, trafi mi się jeden trefny, to cała produkcja będzie do bani. I co? Mam ją wyrzucić czy spróbować sprzedać, ryzykując, że stracę markę i klientów? - pyta.
Od 1 maja firma Chojnowskiego będzie mogła sprzedawać swoje wyroby tylko w powiecie płockim i powiatach sąsiednich i tylko w swoich sklepach firmowych lub z samochodu. To go nie przeraża, bo praktycznie tak sprzedaje i teraz.
Na dostosowanie ubojni właściciele muszą wydać jeszcze ok. 10 tys. zł. Już przygotowali halę produkcyjną - ściany wyłożyli płytkami ceramicznymi, chłodnię blachą, wymienili drzwi na "kwasówki".
Kredytów nie biorą, bo trudno je uzyskać i są drogie. Dlatego wszystkie inwestycje są bardzo bolesne. A jeszcze powinni założyć umywalki bezdotykowe, wymienić maszyny, bo już są stare.
Zakład założyli w 1993 r., wcześniej Ryszard Chojnowski przez 11 lat pracował w zakładach mięsnych w Płocku. Nie używają konserwantów do wędlin, nie mają nowoczesnych urządzeń, które sprawiają, że z kilograma mięsa robi się dwa razy więcej szynki. Tu używa się starych metod i starych receptur, dlatego wydajność jest gorsza niż w dużych nowoczesnych zakładach.
- Co Pan zrobi, jak zamkną ubojnię? - Nie mam pojęcia. Będziemy walczyli do końca, by do tego nie doszło - odpowiada Chojnowski.
B1 - czyli życie po maju
Firma Olewnik. Anna Olewnik wraz z rodzicami i rodzeństwem ma średniej wielkości ubojnię w Sierpcu przejętą po zakładach państwowych (18 tys. sztuk świń miesięcznie) i zakład przetwórczy w Drobinie (700 tys. ton wyrobów). Zakład (najpierw tylko w Drobinie) został założony w 1989 r. przy hodowli świń, którą mieli rodzice Anny Olewnik. Teraz firma zatrudnia ok. 400 osób, ma 50 samochodów dostawczych i renomę jednego z lepszych zakładów mięsnych w kraju produkującego wędliny bardzo wysokiej jakości. Ubojnia została zaliczona do grupy B1, czyli miała się dostosować do warunków unijnych do 1 maja. Modernizacja została już zakończona - zakład czeka tylko na nadanie mu odpowiedniego numeru uprawniającego do eksportu na rynek unijny. Zakład przetwórczy w Drobinie to grupa B2. Modernizacja musi się zakończyć do 2007 r., wraz z powiększeniem zakładu ma kosztować ok. 12 mln zł. Już wydano ok. 8 mln zł. Na razie zakład wygląda z zewnątrz jak wielka budowa - przed budynkiem spory staw z molem czekającym na obłożenie drewnem, sam budynek nieotynkowany, w halach produkcyjnych trwa zakładanie instalacji klimatyzacyjnych i chłodniczych.
W środku biurowca standard wysokiej klasy hotelu. Wszystko wykańczane w dużym pośpiechu, bo mimo przyznanych okresów przejściowych firma chce być gotowa już w tym roku - najpóźniej we wrześniu. Dlaczego taki pośpiech?
Wcale nie chodzi o możliwość wcześniejszego eksportu na rynki. Zdaniem właścicielki to wcale nie będzie proste. Chodzi o to, by w świadomości klientów w Polsce nie zaistnieć jako zakład z okrągłą pieczątką, czyli taki, który nie ma unijnych uprawnień. - Klienci mogą myśleć, że taka firma jest trochę gorsza, skoro nie może eksportować do Unii - tłumaczy Anna Olewnik.
Co się zmieni po 1 maja? Anna Olewnik trochę się tej daty boi, bo zbyt wiele jest niewiadomych. Nie wiadomo, czy pojawi się możliwość eksportu, nie wiadomo, jak zmienią się ceny w kraju i jak ewentualny ich wzrost wpłynie na sprzedaż. Nie wiadomo też, czy zachodnie firmy nie ruszą na nasz rynek i nie będą chciały wykupić polskich firm. Nie wiadomo wreszcie, ile zakładów w Polsce pozostanie po 1 maja.
- Ciągle słyszymy o zamykaniu zakładów, ale ja nie znam nikogo z branży mięsnej, kto by zamierzał zamknąć zakład 1 maja. Każdy inwestuje, modernizuje, chociaż na początku szło to niemrawo, bo ludzie nie do końca wierzyli w unijne kontrole, w harmonogramy ustalane przez naszych lekarzy weterynarii - opowiada Anna Olewnik. - Dopiero po jakimś czasie zrozumieli, że to nie przelewki. Zrobiło się gorąco i każdy rzucił się do modernizowania.
B2 - czyli odłożona gotowość
ZM Płock. To jeden z trzech istniejących jeszcze w kraju państwowych zakładów mięsnych, w których skarb państwa jest stuprocentowym właścicielem. Należy do kategorii B2 i do 30 czerwca 2006 r. musi być gotowy (taki dostał okres przejściowy). Tutaj nikt nie myśli o wcześniejszym terminie. Zakład ma poważne problemu finansowe i, prawdę mówiąc, będzie cud, jeśli zdąży. Na razie marzy o odzyskaniu płynności finansowej.
Nowy zarząd wybrany zaledwie przed ośmioma miesiącami jest dobrej myśli, bo dzięki przeprowadzonej restrukturyzacji udało mu się zmniejszyć starty. Tu też trwają intensywne prace - chociaż do standardów prywatnej firmy Olewnik dużo jeszcze brakuje. Najgorszy problem mają z bankami - nikt nie kwapi się do kredytowania zakładu mięsnego w tak złej kondycji finansowej. A przecież modernizacja całego zakładu ma kosztować ok. 20 mln zł. Już przygotowano do wejścia do Unii część ubojową, tyle że poprzedni zarząd nie zadbał o to, by ubojnię potraktować jako osobny zakład. Nie można więc wystąpić do Unii o nadanie jej odpowiednich uprawnień. Załodze pracuje się dziś lepiej, bo warunki socjalne uległy znacznej poprawie. Z 580 osób zwolniono jednak 100, a pozostałym zamrożono pensje. Zarząd przymierza się do odblokowania premii, ale mają to być premie w nowym systemie motywacyjnym, bo - jak mówi prezes - "wydajność pracy jest u nas dwa razy mniejsza niż w Unii i trzeba to zmienić".
W Płocku przeprowadza się ubój ok. 10 tys. sztuk świń i ok. 600 sztuk bydła miesięcznie. Dziennie sprzedaje się kilkanaście ton wyrobów.
Zakład jest stary - powstał w 1936 r. - i sprzedaje swoje wyroby głównie w powiecie płockim i sąsiednich.
Co się stanie 1 maja? - Niewiele. Spełniamy przecież wszystkie warunki sanitarno-weterynaryjne, więc nadal będziemy produkować na kraj. Stracimy tylko prawo do eksportu na Łotwę, gdzie teraz sprzedajemy pewną część swoich wyrobów, bo ten kraj stanie się częścią Unii - mówi prezes Krzysztof Łukaszewicz. Nie będzie to jednak zbyt bolesne, bo cały eksport zakładów - na Łotwę, do krajów byłej Jugosławii i na Białoruś - to tylko 5 proc. produkcji. Strategia na najbliższe lata to zrobienie z ZM Płock solidnej, średniej wielkości firmy mięsnej działającej w regionie Płocka i okolicach.
Niepewność lekarza
Zdaniem lekarza weterynarii Henryka Lange nadzorującego region płocki 1 maja prawdopodobnie zostaną zamknięte cztery ubojnie, w tym i ta należąca do Chojnowskich. - Ale to jeszcze nie jest pewne, bo ludzie bardzo przyspieszyli roboty i nie wiadomo, jak będzie - mówi Lange.
W regionie płockim działają 22 zakłady mięsne. Jeszcze dwa lata temu mówiono, że 1 maja połowa z nich będzie musiała zostać zamknięta. Dziś powiatowy lekarz weterynarii sądzi, że tylko cztery będą musiały zawiesić działalność. Tylko zawiesić, bowiem po wykonaniu niezbędnych inwestycji będą mogły ponownie ją uruchomić.
Kategorie przyszłości
Mamy w kraju ok. 3,5 tys. zakładów mięsnych podzielonych na cztery kategorie: ( A, czyli te, które już są przygotowane do produkowania na rynek unijny, ( B1, które muszą się dostosować do dnia akcesji, ( B2, które dostały okres przejściowy, czyli muszą być gotowe do końca marca 2007 r. (choć niektóre wcześniej), ( C, czyli wszystkie zakłady rzemieślnicze i biedne zakłady przemysłowe bez prawa do okresów przejściowych. W tej chwili przygotowanych do Unii jest 268 zakładów.
Pięć lat temu to strona polska zadeklarowała, że w dniu akcesji zamkniemy wszystkie zakłady zaliczone do kategorii C, czyli ok. 1650. Głównie dlatego, że w większości są to zakłady małe, których nie stać na spełnienie wysokich wymagań rynku unijnego, a które jednocześnie miałyby trudności z uzyskaniem kredytu bankowego na modernizację, nawet gdyby chciały to zrobić. Jednocześnie strona polska postawiła takie same wymagania przed zakładami, które chcą uzyskać prawo do eksportu na rynki unijne, jak przed tymi, które chcą sprzedawać tylko na rynek lokalny. To spowodowało, że wiele małych zakładów w początkowym okresie od razu nastawiło się tylko na przetrwanie do 1 maja - bez żadnych inwestycji. Dopiero w 2003 r. zaczęto mówić o weryfikacji tych założeń, przyjęto nową ustawę weterynaryjną, która wprowadziła pojęcie sprzedaży bezpośredniej, czyli na rynek lokalny dla zakładów, które spełnią dość proste wymagania sanitarno-weterynaryjne. Minister rolnictwa pojechał do Brukseli z listą 283 zakładów (z grupy B1 i C), prosząc o dodatkowe okresy przejściowe. To wszystko sprawiło, że ostatni rok jest okresem wyjątkowej mobilizacji sektora mięsnego.
C - czyli zamkną?
Zakład mięsny DERT (od początkowych liter imion właścicieli) w Chudzynie to typowa firma rzemieślnicza - produkcja niewielka, a klientami są okoliczni mieszkańcy. To jeden z najmniejszych zakładów w kraju - ubija się tu do 20 sztuk świń tygodniowo. Firma zatrudnia siedem osób - cztery w firmowych sklepikach i trzy w zakładzie, ale pracują też obydwoje właściciele.
Zakład został zaliczony do grupy C, czyli musi się dostosować do standardów unijnych do 1 maja.
Co będzie po pierwszym maja? - Prawdopodobnie zamkną mi ubojnię - mówi Ryszard Chojnowski. - Najgorsze jest to, że lekarz mówi: "Inwestuj, ale nie wiadomo, czy ci nie zamkniemy, bo ciągle zmieniają się przepisy". I człowiek jest zupełnie skołowany. Najpierw mówili, że w całym województwie zostaną tylko dwie duże ubojnie, więc nie ma co inwestować w modernizację. Teraz już widać, że zdanie zmienili, bo zrozumieli, do czego to doprowadzi.
"Oni" to służby weterynaryjne. A likwidacja wielu zakładów doprowadzi zdaniem Chojnowskiego do poszerzenia szarej strefy - nielegalnego ubijania świń w gospodarstwach i spożywania niebadanego mięsa. Bo teraz małe rzemieślnicze ubojnie kupują od rolników świnie na własne potrzeby, ale też świadczą usługi ubojowe. Taki ubój i mięso jest pod kontrolą lekarzy weterynarii. Po zlikwidowaniu małych lokalnych firm rolnicy sami będą ubijali świnie i oczywiście nie będą wzywali lekarza, by mięso zbadał. Pokątny ubój rozkwitnie, bo rolnikom to się bardziej opłaca niż sprzedawanie tucznika w cenie 2,80 zł za kilogram (czyli przeciętnie 280 zł za sztukę) i potem kupowanie mięsa w sklepie.
Dla Chojnowskiego zamknięcie ubojni to jeszcze jeden kłopot. Teraz sam ocenia każdego tucznika, którego kupuje. - To jest mały zakład, wyroby i mięso kupują stali klienci, nie stać mnie na to, by zepsuć sobie markę przez dodanie gorszego mięsa, bo zaraz następnego dnia przybiegną do sklepu z pretensjami. Rolnicy w okolicy wiedzą więc, że mogą mnie oszukać tylko raz, podstawiając mi trefnego świniaka, bo więcej od nich nie kupię. Dlatego mam towar gwarantowany - tłumaczy. - A jak zamkną mi ubojnię, to będę kupował półtusze w zakładzie mięsnym w ciemno. I jak na 20 sztuk tygodniowo, których potrzebuję, trafi mi się jeden trefny, to cała produkcja będzie do bani. I co? Mam ją wyrzucić czy spróbować sprzedać, ryzykując, że stracę markę i klientów? - pyta.
Od 1 maja firma Chojnowskiego będzie mogła sprzedawać swoje wyroby tylko w powiecie płockim i powiatach sąsiednich i tylko w swoich sklepach firmowych lub z samochodu. To go nie przeraża, bo praktycznie tak sprzedaje i teraz.
Na dostosowanie ubojni właściciele muszą wydać jeszcze ok. 10 tys. zł. Już przygotowali halę produkcyjną - ściany wyłożyli płytkami ceramicznymi, chłodnię blachą, wymienili drzwi na "kwasówki".
Kredytów nie biorą, bo trudno je uzyskać i są drogie. Dlatego wszystkie inwestycje są bardzo bolesne. A jeszcze powinni założyć umywalki bezdotykowe, wymienić maszyny, bo już są stare.
Zakład założyli w 1993 r., wcześniej Ryszard Chojnowski przez 11 lat pracował w zakładach mięsnych w Płocku. Nie używają konserwantów do wędlin, nie mają nowoczesnych urządzeń, które sprawiają, że z kilograma mięsa robi się dwa razy więcej szynki. Tu używa się starych metod i starych receptur, dlatego wydajność jest gorsza niż w dużych nowoczesnych zakładach.
- Co Pan zrobi, jak zamkną ubojnię? - Nie mam pojęcia. Będziemy walczyli do końca, by do tego nie doszło - odpowiada Chojnowski.
B1 - czyli życie po maju
Firma Olewnik. Anna Olewnik wraz z rodzicami i rodzeństwem ma średniej wielkości ubojnię w Sierpcu przejętą po zakładach państwowych (18 tys. sztuk świń miesięcznie) i zakład przetwórczy w Drobinie (700 tys. ton wyrobów). Zakład (najpierw tylko w Drobinie) został założony w 1989 r. przy hodowli świń, którą mieli rodzice Anny Olewnik. Teraz firma zatrudnia ok. 400 osób, ma 50 samochodów dostawczych i renomę jednego z lepszych zakładów mięsnych w kraju produkującego wędliny bardzo wysokiej jakości. Ubojnia została zaliczona do grupy B1, czyli miała się dostosować do warunków unijnych do 1 maja. Modernizacja została już zakończona - zakład czeka tylko na nadanie mu odpowiedniego numeru uprawniającego do eksportu na rynek unijny. Zakład przetwórczy w Drobinie to grupa B2. Modernizacja musi się zakończyć do 2007 r., wraz z powiększeniem zakładu ma kosztować ok. 12 mln zł. Już wydano ok. 8 mln zł. Na razie zakład wygląda z zewnątrz jak wielka budowa - przed budynkiem spory staw z molem czekającym na obłożenie drewnem, sam budynek nieotynkowany, w halach produkcyjnych trwa zakładanie instalacji klimatyzacyjnych i chłodniczych.
W środku biurowca standard wysokiej klasy hotelu. Wszystko wykańczane w dużym pośpiechu, bo mimo przyznanych okresów przejściowych firma chce być gotowa już w tym roku - najpóźniej we wrześniu. Dlaczego taki pośpiech?
Wcale nie chodzi o możliwość wcześniejszego eksportu na rynki. Zdaniem właścicielki to wcale nie będzie proste. Chodzi o to, by w świadomości klientów w Polsce nie zaistnieć jako zakład z okrągłą pieczątką, czyli taki, który nie ma unijnych uprawnień. - Klienci mogą myśleć, że taka firma jest trochę gorsza, skoro nie może eksportować do Unii - tłumaczy Anna Olewnik.
Co się zmieni po 1 maja? Anna Olewnik trochę się tej daty boi, bo zbyt wiele jest niewiadomych. Nie wiadomo, czy pojawi się możliwość eksportu, nie wiadomo, jak zmienią się ceny w kraju i jak ewentualny ich wzrost wpłynie na sprzedaż. Nie wiadomo też, czy zachodnie firmy nie ruszą na nasz rynek i nie będą chciały wykupić polskich firm. Nie wiadomo wreszcie, ile zakładów w Polsce pozostanie po 1 maja.
- Ciągle słyszymy o zamykaniu zakładów, ale ja nie znam nikogo z branży mięsnej, kto by zamierzał zamknąć zakład 1 maja. Każdy inwestuje, modernizuje, chociaż na początku szło to niemrawo, bo ludzie nie do końca wierzyli w unijne kontrole, w harmonogramy ustalane przez naszych lekarzy weterynarii - opowiada Anna Olewnik. - Dopiero po jakimś czasie zrozumieli, że to nie przelewki. Zrobiło się gorąco i każdy rzucił się do modernizowania.
B2 - czyli odłożona gotowość
ZM Płock. To jeden z trzech istniejących jeszcze w kraju państwowych zakładów mięsnych, w których skarb państwa jest stuprocentowym właścicielem. Należy do kategorii B2 i do 30 czerwca 2006 r. musi być gotowy (taki dostał okres przejściowy). Tutaj nikt nie myśli o wcześniejszym terminie. Zakład ma poważne problemu finansowe i, prawdę mówiąc, będzie cud, jeśli zdąży. Na razie marzy o odzyskaniu płynności finansowej.
Nowy zarząd wybrany zaledwie przed ośmioma miesiącami jest dobrej myśli, bo dzięki przeprowadzonej restrukturyzacji udało mu się zmniejszyć starty. Tu też trwają intensywne prace - chociaż do standardów prywatnej firmy Olewnik dużo jeszcze brakuje. Najgorszy problem mają z bankami - nikt nie kwapi się do kredytowania zakładu mięsnego w tak złej kondycji finansowej. A przecież modernizacja całego zakładu ma kosztować ok. 20 mln zł. Już przygotowano do wejścia do Unii część ubojową, tyle że poprzedni zarząd nie zadbał o to, by ubojnię potraktować jako osobny zakład. Nie można więc wystąpić do Unii o nadanie jej odpowiednich uprawnień. Załodze pracuje się dziś lepiej, bo warunki socjalne uległy znacznej poprawie. Z 580 osób zwolniono jednak 100, a pozostałym zamrożono pensje. Zarząd przymierza się do odblokowania premii, ale mają to być premie w nowym systemie motywacyjnym, bo - jak mówi prezes - "wydajność pracy jest u nas dwa razy mniejsza niż w Unii i trzeba to zmienić".
W Płocku przeprowadza się ubój ok. 10 tys. sztuk świń i ok. 600 sztuk bydła miesięcznie. Dziennie sprzedaje się kilkanaście ton wyrobów.
Zakład jest stary - powstał w 1936 r. - i sprzedaje swoje wyroby głównie w powiecie płockim i sąsiednich.
Co się stanie 1 maja? - Niewiele. Spełniamy przecież wszystkie warunki sanitarno-weterynaryjne, więc nadal będziemy produkować na kraj. Stracimy tylko prawo do eksportu na Łotwę, gdzie teraz sprzedajemy pewną część swoich wyrobów, bo ten kraj stanie się częścią Unii - mówi prezes Krzysztof Łukaszewicz. Nie będzie to jednak zbyt bolesne, bo cały eksport zakładów - na Łotwę, do krajów byłej Jugosławii i na Białoruś - to tylko 5 proc. produkcji. Strategia na najbliższe lata to zrobienie z ZM Płock solidnej, średniej wielkości firmy mięsnej działającej w regionie Płocka i okolicach.
Niepewność lekarza
Zdaniem lekarza weterynarii Henryka Lange nadzorującego region płocki 1 maja prawdopodobnie zostaną zamknięte cztery ubojnie, w tym i ta należąca do Chojnowskich. - Ale to jeszcze nie jest pewne, bo ludzie bardzo przyspieszyli roboty i nie wiadomo, jak będzie - mówi Lange.
Źródło: Gazeta Wyborcza