Normy sanitarne pomogą zachodnim koncernom
Już dziś około 90 procent serów pleśniowych, 80 procent jogurtów i 60 procent serów topionych sprzedawanych w naszym kraju pochodzi z przedsiębiorstw należących do unijnych potentatów, takich jak holenderska Campina czy francuski Danone. A to najbardziej dochodowa część przemysłu mleczarskiego. Tam, gdzie zyski są mniejsze, jak przy produkcji masła czy mleka w proszku, udział polskich producentów jest na razie większy (około 70 proc.).
Wśród producentów wyrobów mięsnych zachodni potentaci także zajmują pierwsze miejsca. Szwedzki Sokołów, należąca do hiszpańskiej grupy Campofrio grupa Morliny i będący częścią koncernu Smithfield Animex przejęły już 1/5 rynku produktów mięsnych. Największe udziały, sięgające 30 proc., mają tam, gdzie można najwięcej zarobić: w wytwarzaniu wysokiej klasy wędlin czy kiełbas. W ostatnim roku obrachunkowym zarówno przychody Animeksu, jak i Sokołowa przekroczyły miliard złotych.
Niebezpieczny okres przejściowy
Wiele wskazuje, że po pierwszym maja zagraniczne koncerny zdecydowanie powiększą swoje udziały w naszym rynku, bo zamkniętych zostanie wiele polskich zakładów, które przespały swoją szansę albo nie były w stanie przygotować się do spełnienia warunków Unii. Wczoraj w wywiadzie dla PAP wiceminister Jerzy Pilarczyk potwierdził nasze sobotnie doniesienia: przynajmniej 1000 polskich zakładów mięsnych i 40 mleczarń zostanie od 1 maja zamkniętych, na skutek czego kilkanaście tysięcy osób straci pracę.
Lista "ofiar" unijnych norm będzie jednak zapewne dużo dłuższa. Rząd zadeklarował, że poza 170 mleczarniami za trzy miesiące aż 1513 zakładów mięsnych będzie w stanie spełniać wymogi sanitarne Brukseli. Zdaniem ekspertów tak skokowy postęp jest całkowicie nierealny. Znaczna część z tych polskich zakładów zostanie zamknięta, tym bardziej że procedury zatwierdzania przez Komisję Europejską licencji eksportowych trwają po pół roku i więcej. Do tej pory wnioski o certyfikat zgodności z normami złożone przez zakłady w lipcu nie doczekały się odpowiedzi. Nasi rozmówcy podejrzewają wręcz, że tak długi okres zwłoki to umyślne działania, aby "utrącić" polską konkurencję. Dopóki zakłady te nie otrzymają licencji, dopóty nie będą mogły rozwijać się normalnie nawet na naszym rynku.
Bruksela jest co prawda gotowa dołączyć część "spóźnialskich" przedsiębiorstw do grupy 289 zakładów mięsnych i 99 mleczarń, które uzyskały sięgający 2006 roku okres przejściowy. I to jednak nie gwarantuje im rozwoju. W tym czasie nie tylko nie będą mogły sprzedawać na rynki zagraniczne, ale ich produkty zostaną oznaczone specjalnym stemplem świadczącym o nierespektowaniu norm czystości. Zapewne odstraszy to i polskich klientów.
Przebudowa jest droższa
Do tej pory zachodni potentaci skutecznie konkurowali z polskimi firmami dzięki doświadczeniu w marketingu i dystrybucji oraz wielkim rezerwom kapitałowym. Od 1 maja ich kluczowym atutem będzie dostosowanie do unijnych norm sanitarnych.
Hochland, Danone, Bel czy Morliny, niemal wszystkie przedsiębiorstwa przetwórstwa spożywczego należące do zagranicznych koncernów, od lat produkują zgodnie z wymogami Brukseli. Wśród rodzimych przedsiębiorstw może się tym pochwalić niewielu. Z ponad 300 kontrolowanych przez polski kapitał mleczarń tylko co dziesiąta ma prawo sprzedawać na rynki Unii. 170 ma uzyskać takie pozwolenie w nadchodzących 3 miesiącach. Mało który ekspert wierzy jednak, że to, czego nie udało się zrobić w minionych kilkunastu latach, stanie się możliwe do końca kwietnia.
- Budowanie od nowa zakładu zgodnie z zaleceniami Brukseli jest o wiele tańsza niż przebudowywanie już istniejącego. Gdziekolwiek byśmy produkowali, zawsze robimy to według tych samych, zachodnich zasad. Od początku naszej działalności w Polsce w 1994 roku mieliśmy prawo do eksportu do Unii - tłumaczy Maciej Mirski, dyrektor polskiego oddziału francuskiego koncernu serowego Bel.
Inaczej sprawy widzi Janusz Jastrzębski, wiceprezes ds. finansowych grupy Sokołów. Jego zdaniem wielu polskich producentów wyrobów mięsnych przez lata łudziło się, że Bruksela będzie patrzeć przez palce na wypełnianie unijnych norm sanitarnych, a działalność gospodarcza bez płacenia podatków będzie nadal możliwa. - Teraz na zmianę tej filozofii jest za późno - ostrzega Jastrzębski.
Padnie co trzecia mleczarnia
- W lukę powstałą z powodu zniknięcia z rynku setek, a może tysięcy zakładów mogą się wpasować zachodnie koncerny. Szacuję, że w pierwszych latach członkostwa w Unii z rynku wypadnie co trzecia polska mleczarnia. Taka jest skala niewykorzystanych dziś mocy przerobowych - tłumaczy Robert Bolesta, ekspert specjalizującego się w obsłudze przemysłu spożywczego holenderskiego banku Rabobank. Jego zdaniem w tym czasie udział zagranicznych firm w polskiej produkcji przetworów mięsnych skoczy z 35 do 60 procent.
- Dziś 40 - 45 proc. rynku produkcji mięsa działa w szarej strefie, zarówno jeśli chodzi o normy sanitarne, jak i podatki. Po przystąpieniu do Unii ten współczynnik zmniejszy się do 10 - 15 proc. tak, jak w Hiszpanii czy Włoszech. To stworzy szanse dla wielkich graczy - potwierdza Janusz Jastrzębski z grupy Sokołów.
Polskim producentom utrzymanie się na rynku utrudni także spodziewana zwyżka cen surowca. - W przemyśle mleczarskim stanowią one aż 70 - 80 procent kosztów produkcji - tłumaczy Maciej Mirski z Bel-Polska. - Do tej pory wiele polskich firm konkurowało głównie dzięki niższym cenom. Teraz będzie to o wiele trudniej.
Od 1 maja Polskę obejmie system interwencyjnego skupu mleka, co spowoduje zwyżkę jego cen o kilkadziesiąt procent.
W przemyśle mięsnym dodatkowym problemem jest natomiast niska marża zysków, szacowana na nie więcej niż 2 - 3 proc. To zniechęca wielu polskich producentów do inwestowania i pozostawia pole tym grupom, które, jak Campofrio czy Smithfield, są w stanie rozwinąć produkcję na wielką skalę. - Za kilka lat w Polsce rynek zdominują międzynarodowe grupy spożywcze - wyrokują eksperci Rabobanku.
Trzeba się z tym oswoić |


Źródło: Rzeczpospolita