Zboże drożeje – minister rolnictwa rozważa bezcłowy import
Minister rolnictwa chciałby znieść cła na import zbóż spoza Unii, dowiedziała się "Gazeta". Prawdopodobnie odbędzie się to poprzez wprowadzenie ilościowych bezcłowych kontyngentów. To jedyna szansa by wkrótce nie doszło do drastycznych podwyżek cen żywności.
Na początku października "Gazeta" ostrzegała, że jeśli rząd nie spróbuje wpłynąć na rynek zbóż, to w listopadzie grozi nam lawinowy wzrost cen. Już wówczas na targowiskach ceny były o ok. 25 proc. wyższe niż przed rokiem o tej samej porze. Rząd nie zareagował i dziś pszenicę rolnicy sprzedają o 50 proc. drożej niż przed rokiem.
Ceny zbóż wywołały wzrost cen mąki - drożeje ona po 2-3 grosze tygodniowo i dziś jest o ok. 20 proc. droższa niż przed dwoma miesiącami. Co więcej młynarze uprzedzają, że to dopiero początek podwyżek. Ponieważ mąka drożeje zawsze z pewnym opóźnieniem w stosunku do zbóż, to obecna jej cena odpowiada cenie zbóż z października, a nie listopada. Teraz przed decyzją o podwyższeniu cen stoją piekarze i producenci makaronów, którzy do tej pory wykorzystywali stare zapasy mąki z czasów gdy była tańsza. Piekarze a zwłaszcza producenci makaronów obawiają się jednak, że podwyżka oznaczać będzie spadek sprzedaży ich produktów. Ślą więc rozpaczliwe listy do ministra rolnictwa z prośbą o pomoc.
Ale to nie koniec problemów - aż 65 proc. naszych zbóż przerabiane jest na pasze dla zwierząt, a to oznacza że wzrost ich cen musi przełożyć się na wzrost cen wieprzowiny i drobiu. Też z odpowiednim opóźnieniem.
- To jakiś horror, nikt już chyba nad cenami zbóż nie panuje. Za chwilę taniej będzie sprowadzić makaron z zagranicy nawet z cłem niż wyprodukować go w kraju - mówi Marek Dąbrowski z Polskiej Izby Makaronów.
Tuż po żniwach było jasne, że ze zbożem będzie krucho. Zebraliśmy go w tym roku o 3 mln ton czyli 12 proc. mniej niż przed rokiem. Do tego Agencja Rynku Rolnego zakończyła ubiegły sezon praktycznie bez zapasów, które częściowo niepotrzebnie wyeksportowała, a częściowo potrzebnie wykorzystała na uspokojenie rynku na przednówku. Było więc jasne, że bez importu się nie obejdzie.
Ale na bezcłowy import z Unii w ramach kontyngentu jaki mamy (540 tys ton pszenicy) nie można liczyć. Unia ma najniższe zbiory od kilkudziesięciu lat (według niektórych danych - od 60 lat). Europejska Federacja Producentów Zbóż zwróciła się już do Franza Fischlera, komisarza ds. rolnictwa o kontrolę eksportu zboża z Unii, by z niej nic niepotrzebnie nie wyciekało. Kraje CEFTY, nasz naturalny sojusznik zbożowy też nas nie poratują. Węgry, Czechy i Rosja miały żniwa równie słabe jak my, a Ukraina zwana spichlerzem Europy wyjątkowo tragiczne i zamiast eksportować będzie musiała je importować. Sytuację może więc tylko uratować import spoza Unii, ale tylko pod warunkiem że rząd zniesie obowiązujące 25 proc. cło.
Tymczasem dotychczas rząd nie chciał o tym słyszeć, obawiając się by bezcłowy import nie zakłócił oficjalnego skupu z dopłatami jaki trwał do końca października na zlecenie ARR. W rezultacie w październiku na targowisku w Płońsku rolnicy sprzedając pszenicę po 560 zł za tonę mówili: "zobaczy Pani o po ile będzie w listopadzie". Wczoraj chcieli za tonę po 670-680 zł i mówili: "zobaczy Pani po ile będzie na przednówku, mniej jak 800 zł nie weźmiemy za tonę".
- Sama zapowiedź, że minister zamierza wprowadzić kontyngenty bezcłowe na import zbóż już może zdziałać cuda - uważa Bogdan Judziński z Polskiej Izby Zbożowo - Paszowej. - Ci, którzy przetrzymują ziarno w magazynach licząc na dalszy wzrost cen uświadomią sobie, że mogą się przeliczyć i zwiększą dostawy na rynek. A to już nieco uspokoi rynek.
Teraz "Gazeta" dowiedziała się że minister rolnictwa zamierza wystąpić do rządu o zgodę na bezcłowy import zbóż spoza Unii. Nie wiadomo jak duży będzie to kontyngent, ale rozważana jest pula 500 tys. ton, z czego 200 tys. to byłaby pszenica, a po 100 tys. żyto, jęczmień i kukurydza. Wtedy ceny pszenicy mogłyby szybko spaść do 600 - 610 zł za tonę. Kontyngent nie może być jednak zbyt duży, byśmy nie zapchali rynku importowanym ziarnem.


Na początku października "Gazeta" ostrzegała, że jeśli rząd nie spróbuje wpłynąć na rynek zbóż, to w listopadzie grozi nam lawinowy wzrost cen. Już wówczas na targowiskach ceny były o ok. 25 proc. wyższe niż przed rokiem o tej samej porze. Rząd nie zareagował i dziś pszenicę rolnicy sprzedają o 50 proc. drożej niż przed rokiem.
Ceny zbóż wywołały wzrost cen mąki - drożeje ona po 2-3 grosze tygodniowo i dziś jest o ok. 20 proc. droższa niż przed dwoma miesiącami. Co więcej młynarze uprzedzają, że to dopiero początek podwyżek. Ponieważ mąka drożeje zawsze z pewnym opóźnieniem w stosunku do zbóż, to obecna jej cena odpowiada cenie zbóż z października, a nie listopada. Teraz przed decyzją o podwyższeniu cen stoją piekarze i producenci makaronów, którzy do tej pory wykorzystywali stare zapasy mąki z czasów gdy była tańsza. Piekarze a zwłaszcza producenci makaronów obawiają się jednak, że podwyżka oznaczać będzie spadek sprzedaży ich produktów. Ślą więc rozpaczliwe listy do ministra rolnictwa z prośbą o pomoc.
Ale to nie koniec problemów - aż 65 proc. naszych zbóż przerabiane jest na pasze dla zwierząt, a to oznacza że wzrost ich cen musi przełożyć się na wzrost cen wieprzowiny i drobiu. Też z odpowiednim opóźnieniem.
- To jakiś horror, nikt już chyba nad cenami zbóż nie panuje. Za chwilę taniej będzie sprowadzić makaron z zagranicy nawet z cłem niż wyprodukować go w kraju - mówi Marek Dąbrowski z Polskiej Izby Makaronów.
Tuż po żniwach było jasne, że ze zbożem będzie krucho. Zebraliśmy go w tym roku o 3 mln ton czyli 12 proc. mniej niż przed rokiem. Do tego Agencja Rynku Rolnego zakończyła ubiegły sezon praktycznie bez zapasów, które częściowo niepotrzebnie wyeksportowała, a częściowo potrzebnie wykorzystała na uspokojenie rynku na przednówku. Było więc jasne, że bez importu się nie obejdzie.
Ale na bezcłowy import z Unii w ramach kontyngentu jaki mamy (540 tys ton pszenicy) nie można liczyć. Unia ma najniższe zbiory od kilkudziesięciu lat (według niektórych danych - od 60 lat). Europejska Federacja Producentów Zbóż zwróciła się już do Franza Fischlera, komisarza ds. rolnictwa o kontrolę eksportu zboża z Unii, by z niej nic niepotrzebnie nie wyciekało. Kraje CEFTY, nasz naturalny sojusznik zbożowy też nas nie poratują. Węgry, Czechy i Rosja miały żniwa równie słabe jak my, a Ukraina zwana spichlerzem Europy wyjątkowo tragiczne i zamiast eksportować będzie musiała je importować. Sytuację może więc tylko uratować import spoza Unii, ale tylko pod warunkiem że rząd zniesie obowiązujące 25 proc. cło.
Tymczasem dotychczas rząd nie chciał o tym słyszeć, obawiając się by bezcłowy import nie zakłócił oficjalnego skupu z dopłatami jaki trwał do końca października na zlecenie ARR. W rezultacie w październiku na targowisku w Płońsku rolnicy sprzedając pszenicę po 560 zł za tonę mówili: "zobaczy Pani o po ile będzie w listopadzie". Wczoraj chcieli za tonę po 670-680 zł i mówili: "zobaczy Pani po ile będzie na przednówku, mniej jak 800 zł nie weźmiemy za tonę".
- Sama zapowiedź, że minister zamierza wprowadzić kontyngenty bezcłowe na import zbóż już może zdziałać cuda - uważa Bogdan Judziński z Polskiej Izby Zbożowo - Paszowej. - Ci, którzy przetrzymują ziarno w magazynach licząc na dalszy wzrost cen uświadomią sobie, że mogą się przeliczyć i zwiększą dostawy na rynek. A to już nieco uspokoi rynek.
Teraz "Gazeta" dowiedziała się że minister rolnictwa zamierza wystąpić do rządu o zgodę na bezcłowy import zbóż spoza Unii. Nie wiadomo jak duży będzie to kontyngent, ale rozważana jest pula 500 tys. ton, z czego 200 tys. to byłaby pszenica, a po 100 tys. żyto, jęczmień i kukurydza. Wtedy ceny pszenicy mogłyby szybko spaść do 600 - 610 zł za tonę. Kontyngent nie może być jednak zbyt duży, byśmy nie zapchali rynku importowanym ziarnem.


Źródło: Gazeta Wyborcza