Agencja Rynku Rolnego straciła co najmniej 8,5 mln zł na sprzedaży 14 tys. t zamrożonych półtusz wieprzowych
Choć Agencja Rynku Rolnego powinna zarabiać na interwencjach rynkowych, to na eksporcie wieprzowiny do Rosji straciła co najmniej 8,5 mln zł.
Agencja Rynku Rolnego straciła co najmniej 8,5 mln zł na sprzedaży 14 tys. t zamrożonych półtusz wieprzowych, które od 13 kwietnia do 26 grudnia 1999 roku miały trafić na eksport. Straty mogą być większe, nawet 11,5 mln zł. Dochodzenie w tej sprawie Prokuratura Okręgowa w Krakowie prowadziła prawie trzy lata. Niedawno je zakończyła, kierując do sądu oskarżenia przeciwko 10 osobom, którym zarzuca wyłudzenie mienia znacznej wartości.
Cała sprawa wiąże się z rosyjskim kryzysem finansowym, nadprodukcją trzody i skupem interwencyjnym. Kryzys rosyjski z 1997 roku spowodował utratę przez eksporterów mięsa znakomitego odbiorcy. Hodowcy zwiększali produkcję zamiast ją zmniejszać - i domagali się od resortu rolnictwa i rządu, żeby "coś z tym zrobić" -czyli skupić nadwyżki mięsa i po opłacalnej dla nich cenie. Resort rolnictwa stanął w obronie rolników, a rząd zlecił Agencji Rynku Rolnego interwencyjny skup wieprzowiny.
- Agencja miała regulować rynek, więc gdy pojawiała się na nim nadwyżka, trzeba było interweniować. Skupowano mięso po niskich cenach, a gdy surowca brakowało na rynku, to sprzedawano go drożej, co dawało zysk - mówi Artur Balazs, ówczesny minister rolnictwa. Według Jana Małkowskiego z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej interwencyjny skup nie zlikwidował wahań cenowych, ale je znacznie złagodził.
Po każdej interwencji lawinowo rosły zapasy mięsa, a wraz z nimi - koszty ponoszone przez państwo na jego zamrożenie i przechowanie (w przypadku jednej tony to 300 - 350 USD rocznie). Żeby zmniejszyć zapasy, postanowiono część tego mięsa sprzedać na eksport do Rosji. Ponieważ cena nie była konkurencyjna, rząd postanowił, że eksporterzy mogą kupować mięso taniej. Była to forma dotacji do eksportu.
Według związków rolników i przetwórców mięsa reguły przedsięwzięcia były czytelne i znał je każdy kupujący. Zabezpieczenie dla ARR stanowiła kaucja, składana przez nabywców: 10 gr od kg kupionego surowca. Zwracano ją po przedstawieniu formularza SAD (potwierdzającego wywóz z polskiej strefy celnej) w ciągu 30 dni od zawarcia transakcji ze spółką Arrtrans, reprezentującą Agencję w tych operacjach. Jeśli do sprzedaży na eksport nie dochodziło, ARR naliczała nabywcy karę umowną, odpowiadającą różnicy między ceną półtusz oferowanych przez nią na rynek krajowy i na eksport. Ta różnica sięgała okresowo nawet 3,80 zł na kilogramie. Było o co zabiegać.
Szybki interes
Pomysł na zrobienie interesu był prosty: kupić tanio, jak najwięcej i jak najszybciej - i natychmiast drożej sprzedać do krajowych zakładów. Potem prędko zaprzestać działalności i nie odpowiadać na wezwania Agencji, domagającej się okazania dokumentu SAD lub zapłaty kary za rezygnację z eksportu.
Problemów z kupnem mięsa nie było, gdyż w przetargu organizowanym na zlecenie ARR mogła uczestniczyć każda firma: ich wiarygodności nie sprawdzano. - Wielokrotnie, ale bezskutecznie, zwracaliśmy uwagę resortowi rolnictwa, że do eksportu płodów rolnych i wyrobów z nich powinny być dopuszczone sprawdzone firmy, mające doświadczenie w kontaktach z zagranicą - przypomina Stanisław Zięba, sekretarz Polskiego Związku Producentów, Eksporterów i Importerów Mięsa (PZPEiIM).
Temu procederowi sprzyjał mocno wówczas rozregulowany rynek wieprzowiny, drobiu i zboża. Niby mięsa było za dużo, a jednocześnie zakłady przetwórcze miały problemy z kupnem dobrego surowca.
Firma za 300 złotych tygodniowo
Różnicę cen mięsa na eksport i na kraj wykorzystała grupa ludzi (prokuratura nie ujawnia ich nazwisk), działająca przez siedem miesięcy. Osiem osób występowało jako formalnie kierujący firmami, a kolejne trzy nadzorowały ich poczynania. To oni mówili, co i kiedy kupić, za jaką kwotę, przekazywali pieniądze, załatwiali formalności i organizowali sprzedaż mięsa. Byli też przedstawicielami nie znanych do dziś osób, tworzących wierzchołek grupy: jej szefowie - występujący wówczas pod fałszywymi nazwiskami, np. jako Andrzej Wiśniewski i Jacek Piotrowski - zajmowali się m. in tworzeniem dokumentacji firm oraz transakcjami z zakładami przetwórczymi. Nie ustalono dotychczas, czy pieniądze na zakupy mięsa pochodziły od nich, czy z innego źródła. - Grupa musiała wyłożyć pieniądze tylko na pierwszy zakup, wszystkie kolejne były opłacane z zysków - mówi Mirosława Kalinowska-Zajdak, rzeczniczka krakowskiej Prokuratury.
Wyszukiwaniem przydatnych grupie ludzi wśród bezdomnych i bezrobotnych z dworca kolejowego i hali targowej w Krakowie - niekaranych i zameldowanych w tym mieście - zajmował się Ryszard T. (zmarł w tym roku). Do współpracy namówił Jerzego P., a później pięć innych osób. Za zarejestrowanie na siebie firmy, odbieranie korespondencji i podpisywanie dokumentów in blanco, otrzymywali zazwyczaj 300 zł tygodniowo, wynajmowano im też mieszkanie.
Od kwietnia do grudnia 1999 r. do "mięsnych" transakcji powstało sześć działających po kilka tygodni firm: Pol-Krak, Agro-Impex, Akart, Max-Pol i Milo (do sierpnia 1999 r. - Globo) i Ajax. Już wcześniej (od 1998 r.) istniała natomiast firma Oro, przynosząca straty właścicielowi Janowi S. W Mysłowicach Jan S. poznał Artura Sosnowskiego (nazwisko fałszywe, tożsamości nie ustalono), który zaproponował wykorzystanie jego firmy do handlu mięsem z zapasów ARR. Właściciel Oro ofertę przyjął i pod nadzorem tego "opiekuna" firmował zakupy mięsa w Agencji i jego sprzedaż krajowym przedsiębiorstwom.
Istotną rolę odegrała również firma Seban, choć działała zaledwie od 14 lipca do 5 sierpnia 1999 r. Założyły ją nieustalone do dziś osoby na podstawie skradzionego dowodu osobistego. Przez te trzy tygodnie Seban zdążył kupić ponad 483 tony mięsa za ponad 1 mln zł.
Dla zmylenia ARR, część firm "z grupy" przejmowała mięso kupione przez pozostałe i sprzedawała je zakładom przetwórczym. Kupione przez Pol-Krak 114 t półtusz (za niemal 160 tys. zł) przejęły m. in. Agro-Impex oraz Globo i sprzedały je m. in. do. zakładów w: Nowym Sączu, Sosnowcu (to niemal 70 proc. dostaw), Łysych, Raciborzu, Pilicy, Bytomiu, Najdziszowie, Nowej Wsi i Staniątkach. W sumie te transakcje warte były kilka milionów zł. Po kilku tygodniach zakupami półtusz zajął się już Akart, który "odstępował" je firmom Globo i Agro-Impex.
Także inne spółki, np. Max-Pol i Mięs-Pol po podpisaniu umowy z Arrtrans "przekazywały" mięso do Globo i Agro-Impex, które upłynniały je do zakładów w Kościanie, Lwówku, Koluszkach, Sokołowie, Krakowie, Wschowej i Inowrocławiu i wielu innych. Podobną rolę jak Globo odgrywała firma Ajax, która była także pośrednikiem firmy Oro.
- Transakcje miały znamiona legalności, gdyż firmy sprzedające półtusze były zarejestrowane i dostarczały pełną dokumentację - mówi Mirosława Kalinowska-Zajdak, rzeczniczka krakowskiej Prokuratury.
Fikcyjny eksport
Interes działał bez zgrzytów od kwietnia do sierpnia 1999 r. Potem Agencja zorientowała się, że zbyt wiele jest nie rozliczonych transakcji sprzedaży półtusz na eksport, a firmy nie stawiają się na jej wezwania. Od kupujących zaczęto więc wymagać złożenia wadium wyrównującego różnicę w cenie półtusz krajowych i eksportowych. Ale i to nie pomogło: grupa miała już pieniądze z poprzednio zrealizowanych transakcji, a dla kolejnych kilku wymyśliła sposób na fikcyjny eksport.
Sprzedawano więc rzekomo towar bratysławskiemu importerowi (istniał naprawdę i nie orientował się, do czego jest wykorzystywany), który według spreparowanej dokumentacji miał je dostarczyć do Rosji. Półtusze, zaopatrzone w fikcyjną fakturę, odbywały podróż do Słowacji, po czym wracały do kraju z adnotacją na fakturze: "zwrot towaru" lub "towar reklamowany". Uzyskany przy wywozie dokument SAD - niemal od razu dostarczany Agencji - wystarczał do zwrotu kaucji. Mięso wybrane firmy z grupy sprzedawały krajowym zakładom. Do tego " eksportu" grupa wykorzystała firmę Minon (poprzednia nazwa - Komex), którą Ryszard T. założył w 1998 r.
Były dokumenty, więc kupowaliśmy
Podejrzenia co do uczciwości firm kupujących półtusze na eksport do Rosji miała nie tylko ARR, ale i (na początku 2000 r.) informatorzy krakowskiej policji, którzy wskazywali na Andrzeja P. i jego Krak-Pol. Przez trzy lata sprawdzano dokumentację zarówno tej firmy, jak i nadzorowanych przez Arrtrans transakcji eksportowych. W efekcie jedenastu osobom (jedna z nich zmarła) przedstawiono akt oskarżenia o wyłudzenie. Wiceprezesa i prezesa jednej z firm brokerskich oskarżono o paserstwo (udzielili pomocy w sprzedaży do krajowych zakładów). Ale jeszcze dwóch osób - prawdopodobnie szefów całego przedsięwzięcia - poszukuje się listami gończymi.
Wojciech Mularczyk z Prokuratury Okręgowej w Krakowie informuje, że wobec osób, które w zakładach, gdzie trafiało mięso od firm grupy, zajmowały się zakupami surowca prowadzone jest postępowanie w sprawie ewentualnego paserstwa. - To nie znaczy, że wszystkim będą postawione akty oskarżenia. Każda sprawa jest badana indywidualnie - mówi Mirosława Kalinowska-Zajdak.
Firmy, które kupiły "eksportowe" mięso, nie widzą w tym nic nagannego. - Półtusze kupowaliśmy od firm prowadzących legalną działalność. Miały dokumenty świadczące o pochodzeniu tego mięsa i nic nie wskazywało, że było ono przeznaczone na eksport. Wszystkie transakcje zostały opłacone - mówi jeden z nabywców, przedstawiciel zakładu z Sosnowca. Jednak według Stanisława Zięby z PZPEiIM cena mięsa tak znacznie odbiegała od obowiązującej na rynku, że powinno to zwrócić uwagę kupujących.
Po nauczce otrzymanej w 1999 roku ARR zmieniła zasady sprzedaży na eksport. - W transakcjach z eksporterami mięsa Agencja stosuje stuprocentowe zabezpieczenia kupowanego surowca. Do rozliczenia kaucji trzeba przynieść wszystkie zaświadczenia i dokumenty związane z zakupem i wysyłką, łącznie z potwierdzeniem firmy odbierającej - mówi Radosław Iwański, rzecznik ARR.
Skupu już nie będzie
Co do tego, czy w ogóle - w 1999 roku i później - potrzebn był skup interwencyjny wieprzowiny, zdania są podzielone. Rolnicy, zwłaszcza prowadzący hodowlę na małą skalę, są ciągle "za". Popierają go również małe, źle wyposażone rzeźnie. Przeciwne mu są nowoczesne zakłady, z uprawnieniami eksportowymi, wykorzystujące potencjał ubojowy zaledwie w połowie.
- W Unii Europejskiej ceny żywca reguluje rynek. Nie ma skupu interwencyjnego, a tylko dopłaty do przechowania mięsa i eksportu dla podmiotów, które są jego właścicielami - zgłoszonych, sprawdzonych i zaakceptowanych przez agencję płatniczą - mówi Stanisław Zięba z PZPEiIM.
W Unii istnieją bezpośrednie powiązania pomiędzy przetwórcami a producentami surowca, tworzącymi grupy producenckie. To oni dogadują się co do wielkości produkcji, jej jakości, terminów dostaw i cen. - Jako Związek zwracaliśmy wielokrotnie uwagę, że trzeba odejść od skupu interwencyjnego i wspierać tworzenie grup producenckich - tłumaczy Zięba. Przyznaje jednak, że w tym roku interwencje ARR na rynku wieprzowiny jest bardziej racjonalna dzięki umiarkowanym cenom skupu żywca.
Ale za kilka miesięcy nie będzie już interwencyjnego skupu wieprzowiny na dotychczasowych zasadach. Zaczną obowiązywać przepisy unijne i znikną różnice cen w przetargach adresowanych do firm krajowych i do eksporterów. Szkoda tylko, że okres dochodzenia do unijnych regulacji drogo państwo kosztował.
Agencja Rynku Rolnego straciła co najmniej 8,5 mln zł na sprzedaży 14 tys. t zamrożonych półtusz wieprzowych, które od 13 kwietnia do 26 grudnia 1999 roku miały trafić na eksport. Straty mogą być większe, nawet 11,5 mln zł. Dochodzenie w tej sprawie Prokuratura Okręgowa w Krakowie prowadziła prawie trzy lata. Niedawno je zakończyła, kierując do sądu oskarżenia przeciwko 10 osobom, którym zarzuca wyłudzenie mienia znacznej wartości.
Cała sprawa wiąże się z rosyjskim kryzysem finansowym, nadprodukcją trzody i skupem interwencyjnym. Kryzys rosyjski z 1997 roku spowodował utratę przez eksporterów mięsa znakomitego odbiorcy. Hodowcy zwiększali produkcję zamiast ją zmniejszać - i domagali się od resortu rolnictwa i rządu, żeby "coś z tym zrobić" -czyli skupić nadwyżki mięsa i po opłacalnej dla nich cenie. Resort rolnictwa stanął w obronie rolników, a rząd zlecił Agencji Rynku Rolnego interwencyjny skup wieprzowiny.
- Agencja miała regulować rynek, więc gdy pojawiała się na nim nadwyżka, trzeba było interweniować. Skupowano mięso po niskich cenach, a gdy surowca brakowało na rynku, to sprzedawano go drożej, co dawało zysk - mówi Artur Balazs, ówczesny minister rolnictwa. Według Jana Małkowskiego z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej interwencyjny skup nie zlikwidował wahań cenowych, ale je znacznie złagodził.
Po każdej interwencji lawinowo rosły zapasy mięsa, a wraz z nimi - koszty ponoszone przez państwo na jego zamrożenie i przechowanie (w przypadku jednej tony to 300 - 350 USD rocznie). Żeby zmniejszyć zapasy, postanowiono część tego mięsa sprzedać na eksport do Rosji. Ponieważ cena nie była konkurencyjna, rząd postanowił, że eksporterzy mogą kupować mięso taniej. Była to forma dotacji do eksportu.
Według związków rolników i przetwórców mięsa reguły przedsięwzięcia były czytelne i znał je każdy kupujący. Zabezpieczenie dla ARR stanowiła kaucja, składana przez nabywców: 10 gr od kg kupionego surowca. Zwracano ją po przedstawieniu formularza SAD (potwierdzającego wywóz z polskiej strefy celnej) w ciągu 30 dni od zawarcia transakcji ze spółką Arrtrans, reprezentującą Agencję w tych operacjach. Jeśli do sprzedaży na eksport nie dochodziło, ARR naliczała nabywcy karę umowną, odpowiadającą różnicy między ceną półtusz oferowanych przez nią na rynek krajowy i na eksport. Ta różnica sięgała okresowo nawet 3,80 zł na kilogramie. Było o co zabiegać.
Szybki interes
Pomysł na zrobienie interesu był prosty: kupić tanio, jak najwięcej i jak najszybciej - i natychmiast drożej sprzedać do krajowych zakładów. Potem prędko zaprzestać działalności i nie odpowiadać na wezwania Agencji, domagającej się okazania dokumentu SAD lub zapłaty kary za rezygnację z eksportu.
Problemów z kupnem mięsa nie było, gdyż w przetargu organizowanym na zlecenie ARR mogła uczestniczyć każda firma: ich wiarygodności nie sprawdzano. - Wielokrotnie, ale bezskutecznie, zwracaliśmy uwagę resortowi rolnictwa, że do eksportu płodów rolnych i wyrobów z nich powinny być dopuszczone sprawdzone firmy, mające doświadczenie w kontaktach z zagranicą - przypomina Stanisław Zięba, sekretarz Polskiego Związku Producentów, Eksporterów i Importerów Mięsa (PZPEiIM).
Temu procederowi sprzyjał mocno wówczas rozregulowany rynek wieprzowiny, drobiu i zboża. Niby mięsa było za dużo, a jednocześnie zakłady przetwórcze miały problemy z kupnem dobrego surowca.
Firma za 300 złotych tygodniowo
Różnicę cen mięsa na eksport i na kraj wykorzystała grupa ludzi (prokuratura nie ujawnia ich nazwisk), działająca przez siedem miesięcy. Osiem osób występowało jako formalnie kierujący firmami, a kolejne trzy nadzorowały ich poczynania. To oni mówili, co i kiedy kupić, za jaką kwotę, przekazywali pieniądze, załatwiali formalności i organizowali sprzedaż mięsa. Byli też przedstawicielami nie znanych do dziś osób, tworzących wierzchołek grupy: jej szefowie - występujący wówczas pod fałszywymi nazwiskami, np. jako Andrzej Wiśniewski i Jacek Piotrowski - zajmowali się m. in tworzeniem dokumentacji firm oraz transakcjami z zakładami przetwórczymi. Nie ustalono dotychczas, czy pieniądze na zakupy mięsa pochodziły od nich, czy z innego źródła. - Grupa musiała wyłożyć pieniądze tylko na pierwszy zakup, wszystkie kolejne były opłacane z zysków - mówi Mirosława Kalinowska-Zajdak, rzeczniczka krakowskiej Prokuratury.
Wyszukiwaniem przydatnych grupie ludzi wśród bezdomnych i bezrobotnych z dworca kolejowego i hali targowej w Krakowie - niekaranych i zameldowanych w tym mieście - zajmował się Ryszard T. (zmarł w tym roku). Do współpracy namówił Jerzego P., a później pięć innych osób. Za zarejestrowanie na siebie firmy, odbieranie korespondencji i podpisywanie dokumentów in blanco, otrzymywali zazwyczaj 300 zł tygodniowo, wynajmowano im też mieszkanie.
Od kwietnia do grudnia 1999 r. do "mięsnych" transakcji powstało sześć działających po kilka tygodni firm: Pol-Krak, Agro-Impex, Akart, Max-Pol i Milo (do sierpnia 1999 r. - Globo) i Ajax. Już wcześniej (od 1998 r.) istniała natomiast firma Oro, przynosząca straty właścicielowi Janowi S. W Mysłowicach Jan S. poznał Artura Sosnowskiego (nazwisko fałszywe, tożsamości nie ustalono), który zaproponował wykorzystanie jego firmy do handlu mięsem z zapasów ARR. Właściciel Oro ofertę przyjął i pod nadzorem tego "opiekuna" firmował zakupy mięsa w Agencji i jego sprzedaż krajowym przedsiębiorstwom.
Istotną rolę odegrała również firma Seban, choć działała zaledwie od 14 lipca do 5 sierpnia 1999 r. Założyły ją nieustalone do dziś osoby na podstawie skradzionego dowodu osobistego. Przez te trzy tygodnie Seban zdążył kupić ponad 483 tony mięsa za ponad 1 mln zł.
Dla zmylenia ARR, część firm "z grupy" przejmowała mięso kupione przez pozostałe i sprzedawała je zakładom przetwórczym. Kupione przez Pol-Krak 114 t półtusz (za niemal 160 tys. zł) przejęły m. in. Agro-Impex oraz Globo i sprzedały je m. in. do. zakładów w: Nowym Sączu, Sosnowcu (to niemal 70 proc. dostaw), Łysych, Raciborzu, Pilicy, Bytomiu, Najdziszowie, Nowej Wsi i Staniątkach. W sumie te transakcje warte były kilka milionów zł. Po kilku tygodniach zakupami półtusz zajął się już Akart, który "odstępował" je firmom Globo i Agro-Impex.
Także inne spółki, np. Max-Pol i Mięs-Pol po podpisaniu umowy z Arrtrans "przekazywały" mięso do Globo i Agro-Impex, które upłynniały je do zakładów w Kościanie, Lwówku, Koluszkach, Sokołowie, Krakowie, Wschowej i Inowrocławiu i wielu innych. Podobną rolę jak Globo odgrywała firma Ajax, która była także pośrednikiem firmy Oro.
- Transakcje miały znamiona legalności, gdyż firmy sprzedające półtusze były zarejestrowane i dostarczały pełną dokumentację - mówi Mirosława Kalinowska-Zajdak, rzeczniczka krakowskiej Prokuratury.
Fikcyjny eksport
Interes działał bez zgrzytów od kwietnia do sierpnia 1999 r. Potem Agencja zorientowała się, że zbyt wiele jest nie rozliczonych transakcji sprzedaży półtusz na eksport, a firmy nie stawiają się na jej wezwania. Od kupujących zaczęto więc wymagać złożenia wadium wyrównującego różnicę w cenie półtusz krajowych i eksportowych. Ale i to nie pomogło: grupa miała już pieniądze z poprzednio zrealizowanych transakcji, a dla kolejnych kilku wymyśliła sposób na fikcyjny eksport.
Sprzedawano więc rzekomo towar bratysławskiemu importerowi (istniał naprawdę i nie orientował się, do czego jest wykorzystywany), który według spreparowanej dokumentacji miał je dostarczyć do Rosji. Półtusze, zaopatrzone w fikcyjną fakturę, odbywały podróż do Słowacji, po czym wracały do kraju z adnotacją na fakturze: "zwrot towaru" lub "towar reklamowany". Uzyskany przy wywozie dokument SAD - niemal od razu dostarczany Agencji - wystarczał do zwrotu kaucji. Mięso wybrane firmy z grupy sprzedawały krajowym zakładom. Do tego " eksportu" grupa wykorzystała firmę Minon (poprzednia nazwa - Komex), którą Ryszard T. założył w 1998 r.
Były dokumenty, więc kupowaliśmy
Podejrzenia co do uczciwości firm kupujących półtusze na eksport do Rosji miała nie tylko ARR, ale i (na początku 2000 r.) informatorzy krakowskiej policji, którzy wskazywali na Andrzeja P. i jego Krak-Pol. Przez trzy lata sprawdzano dokumentację zarówno tej firmy, jak i nadzorowanych przez Arrtrans transakcji eksportowych. W efekcie jedenastu osobom (jedna z nich zmarła) przedstawiono akt oskarżenia o wyłudzenie. Wiceprezesa i prezesa jednej z firm brokerskich oskarżono o paserstwo (udzielili pomocy w sprzedaży do krajowych zakładów). Ale jeszcze dwóch osób - prawdopodobnie szefów całego przedsięwzięcia - poszukuje się listami gończymi.
Wojciech Mularczyk z Prokuratury Okręgowej w Krakowie informuje, że wobec osób, które w zakładach, gdzie trafiało mięso od firm grupy, zajmowały się zakupami surowca prowadzone jest postępowanie w sprawie ewentualnego paserstwa. - To nie znaczy, że wszystkim będą postawione akty oskarżenia. Każda sprawa jest badana indywidualnie - mówi Mirosława Kalinowska-Zajdak.
Firmy, które kupiły "eksportowe" mięso, nie widzą w tym nic nagannego. - Półtusze kupowaliśmy od firm prowadzących legalną działalność. Miały dokumenty świadczące o pochodzeniu tego mięsa i nic nie wskazywało, że było ono przeznaczone na eksport. Wszystkie transakcje zostały opłacone - mówi jeden z nabywców, przedstawiciel zakładu z Sosnowca. Jednak według Stanisława Zięby z PZPEiIM cena mięsa tak znacznie odbiegała od obowiązującej na rynku, że powinno to zwrócić uwagę kupujących.
Po nauczce otrzymanej w 1999 roku ARR zmieniła zasady sprzedaży na eksport. - W transakcjach z eksporterami mięsa Agencja stosuje stuprocentowe zabezpieczenia kupowanego surowca. Do rozliczenia kaucji trzeba przynieść wszystkie zaświadczenia i dokumenty związane z zakupem i wysyłką, łącznie z potwierdzeniem firmy odbierającej - mówi Radosław Iwański, rzecznik ARR.
Skupu już nie będzie
Co do tego, czy w ogóle - w 1999 roku i później - potrzebn był skup interwencyjny wieprzowiny, zdania są podzielone. Rolnicy, zwłaszcza prowadzący hodowlę na małą skalę, są ciągle "za". Popierają go również małe, źle wyposażone rzeźnie. Przeciwne mu są nowoczesne zakłady, z uprawnieniami eksportowymi, wykorzystujące potencjał ubojowy zaledwie w połowie.
- W Unii Europejskiej ceny żywca reguluje rynek. Nie ma skupu interwencyjnego, a tylko dopłaty do przechowania mięsa i eksportu dla podmiotów, które są jego właścicielami - zgłoszonych, sprawdzonych i zaakceptowanych przez agencję płatniczą - mówi Stanisław Zięba z PZPEiIM.
W Unii istnieją bezpośrednie powiązania pomiędzy przetwórcami a producentami surowca, tworzącymi grupy producenckie. To oni dogadują się co do wielkości produkcji, jej jakości, terminów dostaw i cen. - Jako Związek zwracaliśmy wielokrotnie uwagę, że trzeba odejść od skupu interwencyjnego i wspierać tworzenie grup producenckich - tłumaczy Zięba. Przyznaje jednak, że w tym roku interwencje ARR na rynku wieprzowiny jest bardziej racjonalna dzięki umiarkowanym cenom skupu żywca.
Ale za kilka miesięcy nie będzie już interwencyjnego skupu wieprzowiny na dotychczasowych zasadach. Zaczną obowiązywać przepisy unijne i znikną różnice cen w przetargach adresowanych do firm krajowych i do eksporterów. Szkoda tylko, że okres dochodzenia do unijnych regulacji drogo państwo kosztował.
Źródło: Rzeczpospolita