Przestraszeni i zbyt gorliwi inspektorzy
Po wejściu Polski do Unii Europejskiej eksport naszych produktów rolno-spożywczych może być zagrożony - mówili posłowie na wczorajszym wspólnym posiedzeniu Komisji Europejskiej oraz Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Winien będzie między innymi brak przygotowania polskich zakładów przetwórczych, z których wiele nadal nie jest w stanie spełnić unijnych wymogów sanitarnych.
- Jedną z przyczyn takiego rozwoju sytuacji może być opóźnianie się prac legislacyjnych nad ustawami weterynaryjnymi i fitosanitarnymi - stwierdził wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Aleksander Szczygło, z inicjatywy którego zwołano posiedzenie obu komisji.
Minister rolnictwa i rozwoju wsi Wojciech Olejniczak starał się rozwiać te obawy, informując, że jedna z tych ustaw czeka na podpis prezydenta RP, dwie są w Sejmie, natomiast prace nad dwiema pozostałymi zostały praktycznie zakończone i lada dzień też trafią do Sejmu. Inaczej przedstawia się sprawa przygotowania niektórych zakładów mięsnych i mleczarskich, które deklarowały gotowość spełnienia unijnych norm z dniem integracji Polski z UE, czyli 1 maja 2004 r.
- Zakłady, które nie potrafią dotrzymać tego terminu, zostaną po prostu zamknięte - oświadczył minister Olejniczak.
Stwierdzenie to rozpętało gorącą dyskusję. Dlaczego nie potrafią dotrzymać tego terminu? Bo nie mogą otrzymać kredytów! Dlaczego Unia Europejska akurat teraz tak zaostrzyła wymagania wobec Polski? Czy nie wiąże się to z konferencją na temat traktatu konstytucyjnego, w czasie której Polska uparcie broni postanowień z Nicei? Czy tak wysokie wymagania stawiane polskiemu przetwórstwu nie wynikają z tego, że za kilogram mięsa trzeba w UE zapłacić przeciętnie 10 euro, gdy w Polsce jego cena jest wielokrotnie niższa?
Posłowie, chwaląc ministra rolnictwa, że jest młody i odważny, radzili mu większą powściągliwość przy zamykaniu zakładów, bo przyczyni się to do gwałtownego wzrostu bezrobocia, a i problem eksportu stanie się bezprzedmiotowy, gdyż zmniejszenie mocy przerobowych przetwórstwa spowoduje, że nie zdoła ono zaspokoić nawet rynku krajowego.
Wielu posłów stwierdzało, że zakłady przetwórcze w krajach UE są często znacznie gorsze od naszych i gdyby polskich inspektorów wpuścić do Niemiec, to stosując takie same jak u nas kryteria, zamknęliby tam 80 proc. rzeźni i mleczarni. - Nasi inspektorzy - doszli do wniosku posłowie - zostali przez Unię zbyt mocno przestraszeni i nazbyt drobiazgowo traktują swoje obowiązki.
- Jedną z przyczyn takiego rozwoju sytuacji może być opóźnianie się prac legislacyjnych nad ustawami weterynaryjnymi i fitosanitarnymi - stwierdził wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Aleksander Szczygło, z inicjatywy którego zwołano posiedzenie obu komisji.
Minister rolnictwa i rozwoju wsi Wojciech Olejniczak starał się rozwiać te obawy, informując, że jedna z tych ustaw czeka na podpis prezydenta RP, dwie są w Sejmie, natomiast prace nad dwiema pozostałymi zostały praktycznie zakończone i lada dzień też trafią do Sejmu. Inaczej przedstawia się sprawa przygotowania niektórych zakładów mięsnych i mleczarskich, które deklarowały gotowość spełnienia unijnych norm z dniem integracji Polski z UE, czyli 1 maja 2004 r.
- Zakłady, które nie potrafią dotrzymać tego terminu, zostaną po prostu zamknięte - oświadczył minister Olejniczak.
Stwierdzenie to rozpętało gorącą dyskusję. Dlaczego nie potrafią dotrzymać tego terminu? Bo nie mogą otrzymać kredytów! Dlaczego Unia Europejska akurat teraz tak zaostrzyła wymagania wobec Polski? Czy nie wiąże się to z konferencją na temat traktatu konstytucyjnego, w czasie której Polska uparcie broni postanowień z Nicei? Czy tak wysokie wymagania stawiane polskiemu przetwórstwu nie wynikają z tego, że za kilogram mięsa trzeba w UE zapłacić przeciętnie 10 euro, gdy w Polsce jego cena jest wielokrotnie niższa?
Posłowie, chwaląc ministra rolnictwa, że jest młody i odważny, radzili mu większą powściągliwość przy zamykaniu zakładów, bo przyczyni się to do gwałtownego wzrostu bezrobocia, a i problem eksportu stanie się bezprzedmiotowy, gdyż zmniejszenie mocy przerobowych przetwórstwa spowoduje, że nie zdoła ono zaspokoić nawet rynku krajowego.
Wielu posłów stwierdzało, że zakłady przetwórcze w krajach UE są często znacznie gorsze od naszych i gdyby polskich inspektorów wpuścić do Niemiec, to stosując takie same jak u nas kryteria, zamknęliby tam 80 proc. rzeźni i mleczarni. - Nasi inspektorzy - doszli do wniosku posłowie - zostali przez Unię zbyt mocno przestraszeni i nazbyt drobiazgowo traktują swoje obowiązki.
Źródło: Rzeczpospolita
Powrót do aktualności