Tucznik bez tatuażu
Przez pierwsze dwa tygodnie stycznia rolnicy mieli problemy ze sprzedażą tuczników i mleka. Wszystkiemu winne jest Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, które na szczęście przedwczoraj przywróciło stare przepisy.
- O tym, że teraz każda partia tuczników, którą odwożę na spęd będzie musiała mieć świadectwo zdrowia powiedział nam ksiądz w czasie mszy - zadzwonił do redakcji rozżalony rolnik. Rozżalony nie tylko z powodu braku "poważniejszej" informacji, ale też dlatego, że za świadectwo zdrowia musiał sporo zapłacić.
Zdrowie, nie pochodzenie
Do końca ub.r. tuczniki jechały do punktów skupu zaopatrzone w świadectwa miejsca pochodzenia, wydawane przez sołtysów. Gminy same ustalały opłaty - ok. 5 zł za świadectwo. Na spędzie lekarz weterynarii wystawiał tucznikom świadectwa zdrowia, za które nie płacili rolnicy, tylko właściciel punktu skupu.
Ustawa "weterynaryjna" wprowadziła od 1 stycznia obowiązek zaopatrywania każdej partii tuczników w świadectwo zdrowia jeszcze w chlewni. Tak więc rolnicy, którzy chcieli sprzedać świnie musieli opłacić dojazd weterynarza do gospodarstwa i zapłacić za świadectwo zdrowia 17,66 zł (dla partii do 15 sztuk).
Na dodatek świadectwo zdrowia było nieważne bez numeru identyfikacyjnego tucznika. Ponieważ świnie w przeważającej większości nie są wytatuowane i nie mają kolczyków, nie mają też numerów (wiąże się to z opóźnieniami we wprowadzaniu systemu IACS).
- Na szczęście w pierwszych dniach roku na spędach nie było wielkiego ruchu - mówi Witold Gappa, powiatowy lekarz weterynarii w Grudziądzu - bo niektóre rzeźnie nie chciały przyjmować trzody bez świadectwa zdrowia.
Pilarczyk odwołuje
Podobne zamieszanie dotyczyło obrotu mlekiem. Gospodarstwa, które sprzedają mleko, od 1 stycznia powinny mieć tzw. decyzje weterynaryjne, dopuszczające do prowadzenia takiej działalności. Ale na decyzji musi być numer weterynaryjny obory nadany przez powiatowego lekarza weterynarii i wpisany do jego rejestru oraz numery z kolczyków. Rejestr dopiero powstaje, a kolczyków wiele krów jeszcze nie ma.
- Przedwczoraj otrzymaliśmy pismo podpisane przez wiceministra rolnictwa Jerzego Pilarczyka, skierowane do wojewodów, które odwołuje zapisy w ustawie - mówi Stanisław Wojciechowski, powiatowy lekarz weterynarii we Włocławku. - Najdalej do końca roku obowiązywać będą stare przepisy, a tym samym świadectwa miejsca pochodzenia. Tylko zakłady mięsne z uprawnieniami eksportowymi, tak jak do tej pory będą kupowały tuczniki prosto z chlewni, ze świadectwami zdrowia.
- Do czasu zakończenia kolczykowania będą obowiązywały stare przepisy, bo przecież nie możemy wstrzymywać obrotu zwierzętami i mlekiem - zapewnia Bogumiła Mikołajczak, kujawsko-pomorski wojewódzki lekarz weterynarii.
Lekarze weterynarii przypominają, że podobnie rozpoczął się ubiegły rok, kiedy to wszystkie krowy miały już mieć kolczyki i paszporty. Nie miały.
- O tym, że teraz każda partia tuczników, którą odwożę na spęd będzie musiała mieć świadectwo zdrowia powiedział nam ksiądz w czasie mszy - zadzwonił do redakcji rozżalony rolnik. Rozżalony nie tylko z powodu braku "poważniejszej" informacji, ale też dlatego, że za świadectwo zdrowia musiał sporo zapłacić.
Zdrowie, nie pochodzenie
Do końca ub.r. tuczniki jechały do punktów skupu zaopatrzone w świadectwa miejsca pochodzenia, wydawane przez sołtysów. Gminy same ustalały opłaty - ok. 5 zł za świadectwo. Na spędzie lekarz weterynarii wystawiał tucznikom świadectwa zdrowia, za które nie płacili rolnicy, tylko właściciel punktu skupu.
Ustawa "weterynaryjna" wprowadziła od 1 stycznia obowiązek zaopatrywania każdej partii tuczników w świadectwo zdrowia jeszcze w chlewni. Tak więc rolnicy, którzy chcieli sprzedać świnie musieli opłacić dojazd weterynarza do gospodarstwa i zapłacić za świadectwo zdrowia 17,66 zł (dla partii do 15 sztuk).
Na dodatek świadectwo zdrowia było nieważne bez numeru identyfikacyjnego tucznika. Ponieważ świnie w przeważającej większości nie są wytatuowane i nie mają kolczyków, nie mają też numerów (wiąże się to z opóźnieniami we wprowadzaniu systemu IACS).
- Na szczęście w pierwszych dniach roku na spędach nie było wielkiego ruchu - mówi Witold Gappa, powiatowy lekarz weterynarii w Grudziądzu - bo niektóre rzeźnie nie chciały przyjmować trzody bez świadectwa zdrowia.
Pilarczyk odwołuje
Podobne zamieszanie dotyczyło obrotu mlekiem. Gospodarstwa, które sprzedają mleko, od 1 stycznia powinny mieć tzw. decyzje weterynaryjne, dopuszczające do prowadzenia takiej działalności. Ale na decyzji musi być numer weterynaryjny obory nadany przez powiatowego lekarza weterynarii i wpisany do jego rejestru oraz numery z kolczyków. Rejestr dopiero powstaje, a kolczyków wiele krów jeszcze nie ma.
- Przedwczoraj otrzymaliśmy pismo podpisane przez wiceministra rolnictwa Jerzego Pilarczyka, skierowane do wojewodów, które odwołuje zapisy w ustawie - mówi Stanisław Wojciechowski, powiatowy lekarz weterynarii we Włocławku. - Najdalej do końca roku obowiązywać będą stare przepisy, a tym samym świadectwa miejsca pochodzenia. Tylko zakłady mięsne z uprawnieniami eksportowymi, tak jak do tej pory będą kupowały tuczniki prosto z chlewni, ze świadectwami zdrowia.
- Do czasu zakończenia kolczykowania będą obowiązywały stare przepisy, bo przecież nie możemy wstrzymywać obrotu zwierzętami i mlekiem - zapewnia Bogumiła Mikołajczak, kujawsko-pomorski wojewódzki lekarz weterynarii.
Lekarze weterynarii przypominają, że podobnie rozpoczął się ubiegły rok, kiedy to wszystkie krowy miały już mieć kolczyki i paszporty. Nie miały.
Źródło: Gazeta Pomorska