Negocjacje z UE: razem, ale inaczej
To, co się dzieje w ostatnich dniach na polskim podwórku negocjacyjnym, przypomina historię Pawła i Gawła, co w jednym stali domku. Niby razem, a jednak każdy uprawia własną politykę. Mowa oczywiście o naszej koalicji rządowej.
Sojusz Lewicy Demokratycznej kusi wizja szybkiej akcesji i niewątpliwe korzyści, na które być może trzeba będzie trochę dłużej poczekać. Polskie Stronnictwo Ludowe zaś czekać nie chce, nie akceptuje twardej postawy i warunków Unii Europejskiej, nie chce poświęcić wsi dla unijnej cacanki i w końcu nie rozumie koalicjanta, który się na to godzi.
Wiadomo, każdy ma swoje priorytety, interesy, no i elektorat, o który zawsze trzeba dbać. Dziwi tylko, że koalicyjnych rozbieżności mimo wszystko nie udaje się rozstrzygnąć na własnym podwórku, a ich echa obiegają cały świat. Widać to już taka sarmacka natura, z którą nic się zrobić nie da.
Mimo siedmiogodzinnego rządowego maratonu, który w piątek zakończył się podobno kompromisem w negocjacyjnych zmaganiach, jedności nadal nie ma. Stanowisko rządu przezornie utajniono, ale pewnie niepotrzebnie, bo już podczas poniedziałkowych rozmów w Brukseli okazało się, że tak naprawdę przez te siedem godzin panowie porozmawiali, ale niewiele ustalili. Rozbieżności pozostały i wczoraj ich nie wyjaśniono. Rząd przełożył bowiem dyskusję o UE na sobotę.
A sprawa jest poważna, bo dotyczy nie tylko pieniędzy, jakich potrzebujemy z Unii na zwiększenie konkurencyjności naszych rolników, ale także kwoty, jaką Bruksela pozwoli nam dołożyć z własnego budżetu. Okazało się, że tu priorytety całkowicie się rozminęły. Dla SLD jest nim kwestia płynności finansowej w pierwszych latach członkostwa. Dla PSL obrona rolnictwa.
Całej sprawy można było uniknąć, gdyby cechą tej trzeciej strony, czyli Unii nie było uparte skąpstwo. Tymczasem okazuje się, że nawet ta niezbyt szczodra oferta Danii nie podoba się innym członkom UE (np. Francji).
Czy te nerwowe kończące negocjacje z UE roszady zapowiadają zmierzch koalicji rządowej? Być może. W Sejmie SLD ma zabezpieczenie w osobach kilku byłych posłów Samoobrony, obecnie "do wzięcia". Ale to już zupełnie inna bajka.
Sojusz Lewicy Demokratycznej kusi wizja szybkiej akcesji i niewątpliwe korzyści, na które być może trzeba będzie trochę dłużej poczekać. Polskie Stronnictwo Ludowe zaś czekać nie chce, nie akceptuje twardej postawy i warunków Unii Europejskiej, nie chce poświęcić wsi dla unijnej cacanki i w końcu nie rozumie koalicjanta, który się na to godzi.
Wiadomo, każdy ma swoje priorytety, interesy, no i elektorat, o który zawsze trzeba dbać. Dziwi tylko, że koalicyjnych rozbieżności mimo wszystko nie udaje się rozstrzygnąć na własnym podwórku, a ich echa obiegają cały świat. Widać to już taka sarmacka natura, z którą nic się zrobić nie da.
Mimo siedmiogodzinnego rządowego maratonu, który w piątek zakończył się podobno kompromisem w negocjacyjnych zmaganiach, jedności nadal nie ma. Stanowisko rządu przezornie utajniono, ale pewnie niepotrzebnie, bo już podczas poniedziałkowych rozmów w Brukseli okazało się, że tak naprawdę przez te siedem godzin panowie porozmawiali, ale niewiele ustalili. Rozbieżności pozostały i wczoraj ich nie wyjaśniono. Rząd przełożył bowiem dyskusję o UE na sobotę.
A sprawa jest poważna, bo dotyczy nie tylko pieniędzy, jakich potrzebujemy z Unii na zwiększenie konkurencyjności naszych rolników, ale także kwoty, jaką Bruksela pozwoli nam dołożyć z własnego budżetu. Okazało się, że tu priorytety całkowicie się rozminęły. Dla SLD jest nim kwestia płynności finansowej w pierwszych latach członkostwa. Dla PSL obrona rolnictwa.
Całej sprawy można było uniknąć, gdyby cechą tej trzeciej strony, czyli Unii nie było uparte skąpstwo. Tymczasem okazuje się, że nawet ta niezbyt szczodra oferta Danii nie podoba się innym członkom UE (np. Francji).
Czy te nerwowe kończące negocjacje z UE roszady zapowiadają zmierzch koalicji rządowej? Być może. W Sejmie SLD ma zabezpieczenie w osobach kilku byłych posłów Samoobrony, obecnie "do wzięcia". Ale to już zupełnie inna bajka.
Źródło: Puls Biznesu