Testy na BSE w Niemczech – duże koszty, niewielkie rezultaty
W dwa lata po wykryciu pierwszej w Niemczech krowy zarażonej BSE liczba zainfekowanych zwierząt spada, a spożycie wołowiny wróciło do normy sprzed kryzysu. Władze nie zamierzają jednak rezygnować z kosztownych testów.
Od czasu gdy 24 listopada 2000 r. wykryto pierwszą urodzoną w Niemczech krowę z wirusem BSE, testy wykazały, że spośród 5,5 mln zaszlachtowanych od tej pory zwierząt w Niemczech 225 było nosicielami wirusa. To zaledwie 0,004 proc.
Gdy zaś odliczyć te zwierzęta, które zdechły, lub wykazywały objawy kliniczne zbliżone do BSE lub które zaszlachtowano z innych powodów zdrowotnych, a więc których mięso i tak nigdy nie trafiłoby do sklepów, pozostają 72 krowy zarażone BSE, które odwieziono do rzeźni jako zdrowe.
Jest to tak znikomy odsetek, że niektórzy w Niemczech uważają masowe badanie bydła rzeźnego na BSE za marnotrawstwo. Według prof. Sucharita Bhakdiego z Instytutu Mikrobiologii Medycznej na uniwersytecie w Moguncji, codziennie testuje się 10 tys. krów, a jeden test kosztuje 50 euro. - Koszty testów BSE wielokrotnie przekraczają łączne wydatki na diagnostykę infekcji u ludzi - zżyma się naukowiec w radiu. - Np. na infekcje okołoszpitalne umiera rocznie 10 tys. pacjentów i nikt tego nie bada. Dążenie do stuprocentowego bezpieczeństwa jest absurdem.
Jednak minister ochrony konsumentów i rolnictwa Renate Künast uważa, że rezygnacja z testów, którym w Niemczech poddawane są wszystkie zaszlachtowane krowy starsze niż 24 miesiące (w UE obowiązek ten obejmuje bydło powyżej 30 miesięcy), "byłoby zaprzeczeniem naszej strategii minimalizowania ryzyka".
- Dopóki nie wiemy, jak dokładnie zarażają się zwierzęta i jak rozwija się choroba, nie możemy przerwać testów ani zrezygnować z innych przepisów związanych z BSE - mówi pani minister. Należą do nich europejski zakaz karmienia bydła mączką kostno-zwierzęcą oraz szczególne wymogi ostrożności w rzeźniach.
W Niemczech (jak i w całej Europie) liczba zarażonych zwierząt spada - w ubiegłym roku było ich 125, w bieżącym - 93. Nadal jednak naukowcy nie mają pewnej wiedzy o przenoszeniu się choroby. Wkrótce w specjalnie przygotowanym instytucie wirusologicznym na wyspie Riems koło Greifswaldu na Bałtyku rozpocznie się kilkuletni eksperyment, w którym 50 cieląt zostanie zarażonych BSE i poddanych wnikliwej obserwacji. Na razie wiadomo, że przeważająca większość zwierząt, u których wykryto BSE, urodziła się w latach 1995-96 i że była karmiona mączką zwierzęcą, a to sugeruje, że w tym okresie mączka miała szczególne właściwości infekcyjne, inne niż w późniejszych latach.
Jakie? - Tego jeszcze nie wiadomo - przyznaje szef Federalnego Urzędu Badań Chorób Wirusowych u Zwierząt Hodowlanych prof. Thomas Mettenleiter. Eksperyment na bałtyckiej wyspie Riems ma też pomóc w opracowaniu testu na BSE na żywych zwierzętach, którego do tej pory jeszcze nie ma.
Od czasu gdy 24 listopada 2000 r. wykryto pierwszą urodzoną w Niemczech krowę z wirusem BSE, testy wykazały, że spośród 5,5 mln zaszlachtowanych od tej pory zwierząt w Niemczech 225 było nosicielami wirusa. To zaledwie 0,004 proc.
Gdy zaś odliczyć te zwierzęta, które zdechły, lub wykazywały objawy kliniczne zbliżone do BSE lub które zaszlachtowano z innych powodów zdrowotnych, a więc których mięso i tak nigdy nie trafiłoby do sklepów, pozostają 72 krowy zarażone BSE, które odwieziono do rzeźni jako zdrowe.
Jest to tak znikomy odsetek, że niektórzy w Niemczech uważają masowe badanie bydła rzeźnego na BSE za marnotrawstwo. Według prof. Sucharita Bhakdiego z Instytutu Mikrobiologii Medycznej na uniwersytecie w Moguncji, codziennie testuje się 10 tys. krów, a jeden test kosztuje 50 euro. - Koszty testów BSE wielokrotnie przekraczają łączne wydatki na diagnostykę infekcji u ludzi - zżyma się naukowiec w radiu. - Np. na infekcje okołoszpitalne umiera rocznie 10 tys. pacjentów i nikt tego nie bada. Dążenie do stuprocentowego bezpieczeństwa jest absurdem.
Jednak minister ochrony konsumentów i rolnictwa Renate Künast uważa, że rezygnacja z testów, którym w Niemczech poddawane są wszystkie zaszlachtowane krowy starsze niż 24 miesiące (w UE obowiązek ten obejmuje bydło powyżej 30 miesięcy), "byłoby zaprzeczeniem naszej strategii minimalizowania ryzyka".
- Dopóki nie wiemy, jak dokładnie zarażają się zwierzęta i jak rozwija się choroba, nie możemy przerwać testów ani zrezygnować z innych przepisów związanych z BSE - mówi pani minister. Należą do nich europejski zakaz karmienia bydła mączką kostno-zwierzęcą oraz szczególne wymogi ostrożności w rzeźniach.
W Niemczech (jak i w całej Europie) liczba zarażonych zwierząt spada - w ubiegłym roku było ich 125, w bieżącym - 93. Nadal jednak naukowcy nie mają pewnej wiedzy o przenoszeniu się choroby. Wkrótce w specjalnie przygotowanym instytucie wirusologicznym na wyspie Riems koło Greifswaldu na Bałtyku rozpocznie się kilkuletni eksperyment, w którym 50 cieląt zostanie zarażonych BSE i poddanych wnikliwej obserwacji. Na razie wiadomo, że przeważająca większość zwierząt, u których wykryto BSE, urodziła się w latach 1995-96 i że była karmiona mączką zwierzęcą, a to sugeruje, że w tym okresie mączka miała szczególne właściwości infekcyjne, inne niż w późniejszych latach.
Jakie? - Tego jeszcze nie wiadomo - przyznaje szef Federalnego Urzędu Badań Chorób Wirusowych u Zwierząt Hodowlanych prof. Thomas Mettenleiter. Eksperyment na bałtyckiej wyspie Riems ma też pomóc w opracowaniu testu na BSE na żywych zwierzętach, którego do tej pory jeszcze nie ma.
Źródło: Gazeta Wyborcza