Ceny zbóż, notowania, aktualności

BSE w Polsce, czyli o krowim kolczyku i złym pośredniku

BSE w Polsce, czyli o krowim kolczyku i złym pośredniku
Albo mamy w Polsce do czynienia ze zjawiskami sprzecznymi z dotychczasowymi ustaleniami nauki na temat BSE, albo z dzieworództwem, albo krowy są nie te.

No i stało się! Stwierdzono w Polsce już drugi przypadek wystąpienia BSE. Ale w końcu już pierwszy przypadek stwierdzony w maju w Mochnaczce Wyżnej niedaleko Krynicy wystarczył, aby uznać Polskę za kraj objęty tą chorobą. Konsekwencje tego wydarzenia są ogromne, szczególnie dla hodowców bydła, których dotknie wydany przez wiele krajów, szczególnie wolnych od BSE, zakaz importu mięsa i żywca wołowego z Polski oraz reakcja naszych konsumentów, którzy zapewne dalej zmniejszą spożycie wołowiny i cielęciny. Wyrządzi to także duże szkody naszej gospodarce. Już obecnie jest bardzo źle z hodowlą bydła, która dotychczas dla przeważającej liczby gospodarstw w Polsce była głównym źródłem dochodów. Od 1990 roku pogłowie bydła w Polsce zostało zredukowane z ok. 10 do ok. 5 mln sztuk, a konsumpcja wołowiny i cielęciny - z 16,4 kg do 6 kg na osobę rocznie. Zmniejszył się też znacznie eksport.

Na pierwszy wypadek BSE w Polsce zareagowały żywo środki przekazu. Wydawało się, że kto żyw w dziennikarstwie chwycił za pióro lub mikrofon. Niestety, przekazywane informacje były dalekie od kompetentnych sądów. Następnie, jak to zwykle bywa, wszystko ucichło, a producenci i konsumenci pozostawieni zostali samym sobie, swoim domysłom i lękom.

Przedstawiciele służb weterynaryjnych po pierwszych buńczucznych stwierdzeniach, że odkrycie przypadku BSE zwiększa naszą wiarygodność na Zachodzie (stwierdzenie to, niestety, udało im się włączyć do oświadczenia premiera), nabrali wody w usta i zaczęli się zasłaniać tajemnicą służbową.

Rychło okazało się, że zamiast zwiększenia wiarygodności odkrycie BSE stało się jedną wielką kompromitacją naszego systemu obrotu zwierzętami rzeźnymi. Wyszło na jaw, że handlarz, który dostarczył zwierzę do ubojni w Mochnaczce Wyżnej, sfałszował dokument jego pochodzenia, a policji, która wszczęła dochodzenie, aż dwa tygodnie zajęło, by stwierdzić, że krowa ta w rzeczywistości pochodziła spod Tarnowa. Do dziś jednak, o ile wiem, nie podano do publicznej wiadomości wiarygodnej historii tej krowy. Taki przypadek w każdym cywilizowanym kraju (szczególnie tam, gdzie wprowadza się drogie badania na obecność prionów BSE u ubijanego bydła) musiałby być uznany za kompromitację, ponieważ pełne zidentyfikowanie pozytywnie reagującej sztuki jest warunkiem prewencji (ubój połączony ze zniszczeniem tusz wszystkich krów w stadzie oraz takich, które mogły się z nią stykać) oraz identyfikacji możliwego źródła. Jak wiadomo, chore zwierzę mogło się pojawić w Polsce drogą importowanych zwierząt (bydła) lub poprzez importowane pasze pochodzenia zwierzęcego.

Zatem wystąpienia BSE można by się spodziewać w Polsce przede wszystkim w dużych stadach o wysokiej wydajności mleka, do których w przeszłości importowało się materiał hodowlany z Europy Zachodniej, i gdzie żywi się krowy intensywnie paszami treściwymi, do których w przeszłości mogły być dodawane pasze pochodzenia nieznanego. Tymczasem podaje się, że obie krowy, u których stwierdzono BSE, pochodziły z bardzo małych gospodarstw, gdzie należy wykluczyć pochodzenie tych zwierząt z importu lub skarmianie nimi pasz pochodzenia zwierzęcego (mączki mięsno-kostne). W gospodarstwach tych zapewne nie stosowano też takich pasz w żywieniu drobiu. Zatem albo mamy w Polsce do czynienia ze zjawiskami sprzecznymi z dotychczasowymi ustaleniami nauki na temat BSE, albo z dzieworództwem, albo krowy są nie te.

Społeczeństwo, specjaliści z dziedziny hodowli i weterynarii, a szczególnie producenci żywca wołowego mają pełne prawo domagać się podania do publicznej wiadomości wszystkich szczegółów dotyczących identyfikacji krów, które pozytywnie zareagowały na obecność prionów BSE, oraz znać diagnozę prawdopodobnego źródła zakażenia. Warto przy tym dodać, że nowe przypadki BSE w krajach dotąd wolnych od tej choroby zawsze prowadziły do importu żywych zwierząt lub do skarmiania pasz pochodzenia zwierzęcego jako źródła zakażenia. Polska nie może być tu wyjątkiem.

Tu dochodzimy do kluczowego w tej sprawie zagadnienia - znakowania bydła przeznaczonego na rzeź. Prasa pisała o tym, powołując się na obowiązujący w Unii powszechny system trwałego znakowania bydła i opóźnienia w jego eksperymentalnym wprowadzeniu (system IACS) w Polsce. Zanim jednak system ten zostanie wprowadzony powszechnie, ważne jest zadbanie o identyfikację sztuk trafiających do rzeźni. Moim zdaniem główna przyczyna kompromitującego braku wiarygodnego oznaczania pochodzenia badanej próbki mózgu czy rdzenia pierwszej krowy, u której stwierdzono priony BSE, tkwi w średniowiecznym systemie obrotu materiałem rzeźnym, w tym wypadku bydłem przeznaczonym na rzeź.

Jak to się odbywa w UE? Otóż tam bydło na rzeź skupowane jest najczęściej na aukcjach, następnie jest ubijane, a rolnik otrzymuje zapłatę po ocenie tuszy przez niezależnych rzeczoznawców. Tu pełna ewidencja i oznakowanie rolnik - zwierzę - tusza są automatyczne i wynikają z systemu. A jak to jest u nas ? Zakłady przemysłu mięsnego posługują się pośrednikami, którzy krążą po wsiach oraz targach i skupują dla nich żywiec. Często zwierzę, zanim trafi do rzeźni, przechodzi jeszcze przez ręce kilku pośredników. Jest rzeczą oczywistą, że przy tym systemie wyzyskiwani są rolnicy, ale jak wykazuje praktyka, system ten zdaje się wygodny (czytaj opłacalny) dla zakładów przetwórczych. Wpływ takiego systemu obrotu na możliwość identyfikacji sztuk po uboju musi być negatywny, a na terenach przygranicznych, gdzie powszechny jest nielegalny przepływ przez granicę, wręcz destrukcyjny.

Warto dodać, że krowy wybrakowane w dużych stadach hodowlanych, które przeważnie bazowały na imporcie jałowic z Zachodu, trafiają też przeważnie do rąk pośredników. Na ogół są to zwierzęta wyniszczone wysoką produkcją mleka i o małej wartości rzeźnej. Często nie są to sztuki stare, ale tanie, i wcale z rąk pośredników nie muszą trafić do zakładów przemysłu mięsnego. A kolczyk, nawet jeżeli był w uchu, to nic prostszego, jak go usunąć.

Rolnicy i ich związki wielokrotnie krytykowali powszechny u nas system obrotu zwierzętami rzeźnymi oparty o pośredników. W ramach przystosowywania naszego systemu prawno-organizacyjnego do obowiązujących w UE przepisów już kilka lat temu podjęto w Polsce wysiłki w celu wprowadzenia obowiązującego tam systemu obrotu zwierzętami rzeźnymi i przyjęcia poubojowego systemu oceny tusz - tzw. EUROP. Łączyłoby się to automatycznie z płaceniem za jakość. W tym celu FAPA zorganizowała i sfinansowała kilka programów szkoleniowych z udziałem ekspertów zachodnioeuropejskich. Sprawa mimo entuzjastycznego poparcia ze strony producentów rozpłynęła się. Przemysł mimo ustnych deklaracji nie okazał zainteresowania wprowadzeniem tej metody i pozostał przy systemie pośredników. Jest to system archaiczny, niemożliwy do stosowania w Unii Europejskiej, ale widocznie jest on u nas nawet dla nowoczesnego przemysłu bardziej opłacalny. Gdyby zakłady przemysłu mięsnego przyjęły system skupu oparty o zapłatę za jakość tusz po uboju, do czego są od dawna nakłaniane przez rząd i hodowców, nie byłoby problemu z wiarygodną identyfikacją każdej ubijanej sztuki. Wydaje się, że najwyższy czas, aby do tej sprawy wrócić, i to w trybie pilnym.

Źródło: Gazeta Wyborcza