Skup zboża – to jest zadanie na miarę samego prezesa Dyzmy
W związku z przemianami na krajowym rynku zbóż oraz ewolucją polityki rolnej UE - powodującą wzrost konkurencyjności zbóż z importu - od kilku lat w Polsce wdrażany jest system podtrzymywania dochodów rolników poprzez stosowanie cen interwencyjnych oraz dopłat do cen skupu, udzielanych bezpośrednio rolnikom sprzedającym pszenicę i żyto odpowiedniej jakości.
Działania interwencyjne w tym systemie prowadzone są w okresie lipiec - październik. Podmioty rynkowe skupujące zboże zobowiązane są do zapłaty rolnikom co najmniej cen interwencyjnych, które w tym roku wynoszą netto: 440 zł za tonę pszenicy i 325 zł za tonę żyta. Ponadto rolnik otrzymuje dopłatę bezpośrednią z ARR. Zachętą dla firm do uczestniczenia w systemie są preferencyjne i gwarantowane kredyty. Zarówno ich oprocentowanie, jak i wysokość dopłat zróżnicowano w kolejnych miesiącach, aby skupujących zachęcić do jak najwcześniejszego otwarcia magazynów, natomiast rolników odwrotnie - do przetrzymania zboża.
Do tego momentu wygląda to sensownie. Jednak popełniony został fatalny błąd: otóż nie zróżnicowano stawek lipca i sierpnia (patrz diagram)! W efekcie rolnicy masowo ruszyli do skupu już w trzeciej dekadzie lipca, natomiast skupujący w większości wolą wejść do akcji dopiero w sierpniu, ponieważ zyskują cały miesiąc na spłatę kredytu. Postępowanie obu stron jest racjonalne i oparte na rachunku ekonomicznym. Przyciśnięci biedą rolnicy chcą jak najszybciej otrzymać pieniądze, a poza tym nie dowierzają, że np. we wrześniu na koncie ARR pozostaną jeszcze jakieś środki na dopłaty bezpośrednie. Gdyby jednak wiedzieli, iż lipcowa stawka wynosi tylko 100 zł za pszenicę i 70 zł za żyto, to dla owych kilku złotych na tonie wielu wstrzymałoby się ze stawaniem pod elewatorami przynajmniej do wieczoru, 31 lipca.
Przeraża zupełnie inne zjawisko - że nic nie rozumieją z tego decydenci. Prezes ARR Jan Sobiecki ma dla rolników jedną radę - cierpliwie czekać na stopnienie kolejek. A w ogóle wszystko zwala na upał, który radykalnie przyspieszył żniwa. Z kolei wicepremier Jarosław Kalinowski trzyma się PSL-owskiej linii politycznej, wietrząc jakiś spisek w sferach bankowych. A przecież miał aż dwukrotnie szansę zróżnicować stawki lipca i sierpnia - rząd ustalał je najpierw 16 kwietnia, a potem korygował 11 czerwca.
Jedynym mężem opatrznościowym, który naprawdę wiedział, jak podejść do problemu polskiego zboża, pozostaje Pan Nikodem (co prawda - ukradł pomysł Kunika...). Ekipa PSL jest kolejną rządzącą opcją, która się ośmiesza nieporadnością. Wygląda na to, że prawidłowe zorganizowanie skupu zboża stało się strukturalnym problemem III RP - tak jak brak sznurka do snopowiązałek był podstawową przeszkodą w osiągnięciu samowystarczalności żywnościowej przez PRL.
Działania interwencyjne w tym systemie prowadzone są w okresie lipiec - październik. Podmioty rynkowe skupujące zboże zobowiązane są do zapłaty rolnikom co najmniej cen interwencyjnych, które w tym roku wynoszą netto: 440 zł za tonę pszenicy i 325 zł za tonę żyta. Ponadto rolnik otrzymuje dopłatę bezpośrednią z ARR. Zachętą dla firm do uczestniczenia w systemie są preferencyjne i gwarantowane kredyty. Zarówno ich oprocentowanie, jak i wysokość dopłat zróżnicowano w kolejnych miesiącach, aby skupujących zachęcić do jak najwcześniejszego otwarcia magazynów, natomiast rolników odwrotnie - do przetrzymania zboża.
Do tego momentu wygląda to sensownie. Jednak popełniony został fatalny błąd: otóż nie zróżnicowano stawek lipca i sierpnia (patrz diagram)! W efekcie rolnicy masowo ruszyli do skupu już w trzeciej dekadzie lipca, natomiast skupujący w większości wolą wejść do akcji dopiero w sierpniu, ponieważ zyskują cały miesiąc na spłatę kredytu. Postępowanie obu stron jest racjonalne i oparte na rachunku ekonomicznym. Przyciśnięci biedą rolnicy chcą jak najszybciej otrzymać pieniądze, a poza tym nie dowierzają, że np. we wrześniu na koncie ARR pozostaną jeszcze jakieś środki na dopłaty bezpośrednie. Gdyby jednak wiedzieli, iż lipcowa stawka wynosi tylko 100 zł za pszenicę i 70 zł za żyto, to dla owych kilku złotych na tonie wielu wstrzymałoby się ze stawaniem pod elewatorami przynajmniej do wieczoru, 31 lipca.
Przeraża zupełnie inne zjawisko - że nic nie rozumieją z tego decydenci. Prezes ARR Jan Sobiecki ma dla rolników jedną radę - cierpliwie czekać na stopnienie kolejek. A w ogóle wszystko zwala na upał, który radykalnie przyspieszył żniwa. Z kolei wicepremier Jarosław Kalinowski trzyma się PSL-owskiej linii politycznej, wietrząc jakiś spisek w sferach bankowych. A przecież miał aż dwukrotnie szansę zróżnicować stawki lipca i sierpnia - rząd ustalał je najpierw 16 kwietnia, a potem korygował 11 czerwca.
Jedynym mężem opatrznościowym, który naprawdę wiedział, jak podejść do problemu polskiego zboża, pozostaje Pan Nikodem (co prawda - ukradł pomysł Kunika...). Ekipa PSL jest kolejną rządzącą opcją, która się ośmiesza nieporadnością. Wygląda na to, że prawidłowe zorganizowanie skupu zboża stało się strukturalnym problemem III RP - tak jak brak sznurka do snopowiązałek był podstawową przeszkodą w osiągnięciu samowystarczalności żywnościowej przez PRL.
Źródło: Puls Biznesu