Dopuśćmy do głosu geny rozsądku
Wprowadzenie roślin i produktów GMO do Polski zagraża głównym priorytetom w rozwoju polskiego rolnictwa oraz strategii eksportu naszych produktów rolnych.
Z punktu widzenia rolnika, który chce prowadzić uprawy wolne od roślin GMO, propozycja uwolnienia modyfikowanych genetycznie roślin do środowiska powinna być od razu zdyskwalifikowana. Z jednego podstawowego powodu: nie jest możliwe współistnienie upraw tradycyjnych i modyfikowanych genetycznie. A jeśli ktokolwiek mówi coś innego, to po prostu kłamie.
Wystarczy zobaczyć, co dzieje się w Kanadzie – tradycyjnego rzepaku już tam nie ma. Nasiona selekcjonowane od pokoleń, przystosowane do tamtejszych warunków klimatycznych i glebowych zostały całkowicie zanieczyszczone GMO. Rolnicy, którzy od pokoleń uprawiali rzepak, teraz nie mają już nawet praw do swobodnego dysponowania nasionami tej rośliny, ponieważ wszystkie nasiona rzepaku stały się własnością firm biotechnologicznych.
Czy polscy rolnicy o tym wiedzą? Czy zdają sobie sprawę, że raz zakupionych, transgenicznych nasion nie można wysiać powtórnie bez opłat licencyjnych? Czy ktoś im powiedział, że wg danych Departamentu Rolnictwa USA zużycie pestycydów i herbicydów w przypadku upraw GMO jest większe niż dla upraw tradycyjnych? Czy wiedzą, że plony roślin GMO są obecnie w USA niższe niż plony z upraw tradycyjnych? Albo czy słyszeli o tym, że są już zmutowane szkodniki, które stały się odporne na rzekomo owadobójcze właściwości roślin genetycznie modyfikowanych, takich jak np. rośliny z dodanym genem Bt? I że straty rolników i producentów w USA spowodowane przez zanieczyszczenie ich tradycyjnego ryżu w 2006 r. wyniosły 1,2 miliarda dolarów?
Nasi rolnicy są karmieni zapewnieniami o samych zaletach GMO i jednocześnie straszeni, że pasza wolna od GMO będzie dużo droższa, co w konsekwencji miałoby oznaczać, że przestaną być konkurencyjni. Tyle że te czarne prognozy nie są oparte na faktach: na międzynarodowych giełdach ceny śruty sojowej niemodyfikowanej od kilku lat oscylują na poziomie wyższym jedynie o 8 do 12 proc. niż ceny śruty GMO. W większości gotowych produktów paszowych zawartość śruty sojowej wynosi 20-30 proc. Jeśli więc przyjmiemy, że śrutę transgeniczną zastąpimy czystą genetycznie (trochę droższą), to wzrost ceny mieszanki paszowej nie powinien przekroczyć 3 proc.
Komu tak naprawdę zależy na uchyleniu zakazu stosowania GMO w paszach? Pytałam swoich sąsiadów rolników i okazało się, że nie kupują oni w tej chwili pasz, ponieważ niska cena żywca – utrzymująca się od dłuższego czasu – wymusiła oszczędnościowe metody produkcji. Tucz trwa teraz dłużej na bazie własnych zbóż i roślin motylkowych. Rolnicy tradycyjni i ekologiczni radzą sobie i produkują żywiec dużo lepszej jakości niż ten z wielkoprzemysłowych tuczarni.
Więc może właśnie o to chodzi? Żeby pozbawić Polskę atutu produkcji żywności wysokiej jakości biologicznej? Polska ma wciąż status kraju wolnego od GMO, a to poważny argument przy oferowaniu naszej żywności na eksport. A popyt na żywność tradycyjną i ekologiczną odznacza się obecnie niespotykaną w innych dziedzinach dynamiką wzrostu, rzędu 20 proc. rocznie. Widziałam to na własne oczy, bo byłam w tym roku na targach BIOFACH w Norymberdze. Od 2006 roku Polska zrobiła olbrzymi krok naprzód w dziedzinie produkcji ekologicznej. Nasze produkty z certyfikatem cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem ze strony niemieckich kontrahentów. Nasi rolnicy otrzymali propozycje współpracy w zakresie sprzedaży mięsa, warzyw i zbóż.
Polscy rolnicy nie muszą konkurować z przemysłowymi gospodarstwami i producentami w Unii. Nie musimy uczestniczyć w wyścigu, kto wyprodukuje najwięcej niskiej jakości produktów, których i tak jest nadmiar. Lepiej skupić się na tym, czego naprawdę konsumenci poszukują – wysokiej jakości żywności tradycyjnej i ekologicznej. To właśnie w tym tkwi potencjał Polski. To taki towar chcą od nas kupować.
Mówienie, że produkcja ekologiczna i tradycyjna to margines, który nie ma znaczenia, nie ma już uzasadnienia. Widać to wyraźnie na światowych targach tej żywności. To wielki, dynamiczny rynek, na którym Polska ma szansę stać się krajem znaczącym. Nie możemy dopuścić do tego, aby ta szansa została zaprzepaszczona. Rozwijajmy nasze rolnictwo ekologiczne i chrońmy tradycyjne gospodarstwa rodzinne, bo to one produkują tę poszukiwaną żywność.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: dziś Polska jest europejską ostoją wielu gatunków roślin i zwierząt, które wyginą w razie upadku tradycyjnego i ekologicznego rolnictwa. A przecież ochrona bioróżnorodności, rodzimych ras i odmian jest obecnie priorytetem w Unii Europejskiej. Na tę ochronę unijny budżet daje pieniądze, także w polskim "Programie rozwoju obszarów wiejskich" na lata 2007-13.
Konsumenci nie muszą znać wszystkich dostępnych wyników badań i doniesień o GMO, ale mają prawo ufać, że ich przedstawiciele, którzy weszli do rządu, zapoznają się z całą dostępną wiedzą na ten temat, zlecą odpowiednie badania i podejmą właściwą decyzję. Decyzję, która po latach nie okaże się pomyłką – tak jak to było w przypadku niesławnego środka owadobójczego DDT. Nawiasem mówiąc, to właśnie firma Monsanto, obecnie czołowy producent produktów genetycznie modyfikowanych, w 1945 r. wprowadziła DDT do produkcji. Ta sama firma dziś przekonuje nas, że produkty GMO są nieszkodliwe dla zdrowia
Często słyszy się też opinię, że musimy zgodzić się na wprowadzenie GMO, bo nasz zakaz jest niezgodny z przepisami unijnymi. Może się jednak okazać, że to nieprawda. Znawca prawa europejskiego prof. Ludwig Kramer twierdzi, że państwa członkowskie mają prawo wprowadzać restrykcje odnośnie do użycia GMO na swoim terytorium w celu ochrony środowiska. Niedawno zrobił to rząd Francji po zapoznaniu się z opinią niezależnego zespołu badawczego prof. Gelles'a Erica Seraliniego, który po przeanalizowaniu wyników badań genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy odpornej na herbicyd stwierdził, że potrzebne są dalsze badania nad jej oddziaływaniem na zwierzęta.
Z punktu widzenia rolnika, który chce prowadzić uprawy wolne od roślin GMO, propozycja uwolnienia modyfikowanych genetycznie roślin do środowiska powinna być od razu zdyskwalifikowana. Z jednego podstawowego powodu: nie jest możliwe współistnienie upraw tradycyjnych i modyfikowanych genetycznie. A jeśli ktokolwiek mówi coś innego, to po prostu kłamie.
Wystarczy zobaczyć, co dzieje się w Kanadzie – tradycyjnego rzepaku już tam nie ma. Nasiona selekcjonowane od pokoleń, przystosowane do tamtejszych warunków klimatycznych i glebowych zostały całkowicie zanieczyszczone GMO. Rolnicy, którzy od pokoleń uprawiali rzepak, teraz nie mają już nawet praw do swobodnego dysponowania nasionami tej rośliny, ponieważ wszystkie nasiona rzepaku stały się własnością firm biotechnologicznych.
Czy polscy rolnicy o tym wiedzą? Czy zdają sobie sprawę, że raz zakupionych, transgenicznych nasion nie można wysiać powtórnie bez opłat licencyjnych? Czy ktoś im powiedział, że wg danych Departamentu Rolnictwa USA zużycie pestycydów i herbicydów w przypadku upraw GMO jest większe niż dla upraw tradycyjnych? Czy wiedzą, że plony roślin GMO są obecnie w USA niższe niż plony z upraw tradycyjnych? Albo czy słyszeli o tym, że są już zmutowane szkodniki, które stały się odporne na rzekomo owadobójcze właściwości roślin genetycznie modyfikowanych, takich jak np. rośliny z dodanym genem Bt? I że straty rolników i producentów w USA spowodowane przez zanieczyszczenie ich tradycyjnego ryżu w 2006 r. wyniosły 1,2 miliarda dolarów?
Nasi rolnicy są karmieni zapewnieniami o samych zaletach GMO i jednocześnie straszeni, że pasza wolna od GMO będzie dużo droższa, co w konsekwencji miałoby oznaczać, że przestaną być konkurencyjni. Tyle że te czarne prognozy nie są oparte na faktach: na międzynarodowych giełdach ceny śruty sojowej niemodyfikowanej od kilku lat oscylują na poziomie wyższym jedynie o 8 do 12 proc. niż ceny śruty GMO. W większości gotowych produktów paszowych zawartość śruty sojowej wynosi 20-30 proc. Jeśli więc przyjmiemy, że śrutę transgeniczną zastąpimy czystą genetycznie (trochę droższą), to wzrost ceny mieszanki paszowej nie powinien przekroczyć 3 proc.
Komu tak naprawdę zależy na uchyleniu zakazu stosowania GMO w paszach? Pytałam swoich sąsiadów rolników i okazało się, że nie kupują oni w tej chwili pasz, ponieważ niska cena żywca – utrzymująca się od dłuższego czasu – wymusiła oszczędnościowe metody produkcji. Tucz trwa teraz dłużej na bazie własnych zbóż i roślin motylkowych. Rolnicy tradycyjni i ekologiczni radzą sobie i produkują żywiec dużo lepszej jakości niż ten z wielkoprzemysłowych tuczarni.
Więc może właśnie o to chodzi? Żeby pozbawić Polskę atutu produkcji żywności wysokiej jakości biologicznej? Polska ma wciąż status kraju wolnego od GMO, a to poważny argument przy oferowaniu naszej żywności na eksport. A popyt na żywność tradycyjną i ekologiczną odznacza się obecnie niespotykaną w innych dziedzinach dynamiką wzrostu, rzędu 20 proc. rocznie. Widziałam to na własne oczy, bo byłam w tym roku na targach BIOFACH w Norymberdze. Od 2006 roku Polska zrobiła olbrzymi krok naprzód w dziedzinie produkcji ekologicznej. Nasze produkty z certyfikatem cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem ze strony niemieckich kontrahentów. Nasi rolnicy otrzymali propozycje współpracy w zakresie sprzedaży mięsa, warzyw i zbóż.
Polscy rolnicy nie muszą konkurować z przemysłowymi gospodarstwami i producentami w Unii. Nie musimy uczestniczyć w wyścigu, kto wyprodukuje najwięcej niskiej jakości produktów, których i tak jest nadmiar. Lepiej skupić się na tym, czego naprawdę konsumenci poszukują – wysokiej jakości żywności tradycyjnej i ekologicznej. To właśnie w tym tkwi potencjał Polski. To taki towar chcą od nas kupować.
Mówienie, że produkcja ekologiczna i tradycyjna to margines, który nie ma znaczenia, nie ma już uzasadnienia. Widać to wyraźnie na światowych targach tej żywności. To wielki, dynamiczny rynek, na którym Polska ma szansę stać się krajem znaczącym. Nie możemy dopuścić do tego, aby ta szansa została zaprzepaszczona. Rozwijajmy nasze rolnictwo ekologiczne i chrońmy tradycyjne gospodarstwa rodzinne, bo to one produkują tę poszukiwaną żywność.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: dziś Polska jest europejską ostoją wielu gatunków roślin i zwierząt, które wyginą w razie upadku tradycyjnego i ekologicznego rolnictwa. A przecież ochrona bioróżnorodności, rodzimych ras i odmian jest obecnie priorytetem w Unii Europejskiej. Na tę ochronę unijny budżet daje pieniądze, także w polskim "Programie rozwoju obszarów wiejskich" na lata 2007-13.
Konsumenci nie muszą znać wszystkich dostępnych wyników badań i doniesień o GMO, ale mają prawo ufać, że ich przedstawiciele, którzy weszli do rządu, zapoznają się z całą dostępną wiedzą na ten temat, zlecą odpowiednie badania i podejmą właściwą decyzję. Decyzję, która po latach nie okaże się pomyłką – tak jak to było w przypadku niesławnego środka owadobójczego DDT. Nawiasem mówiąc, to właśnie firma Monsanto, obecnie czołowy producent produktów genetycznie modyfikowanych, w 1945 r. wprowadziła DDT do produkcji. Ta sama firma dziś przekonuje nas, że produkty GMO są nieszkodliwe dla zdrowia
Często słyszy się też opinię, że musimy zgodzić się na wprowadzenie GMO, bo nasz zakaz jest niezgodny z przepisami unijnymi. Może się jednak okazać, że to nieprawda. Znawca prawa europejskiego prof. Ludwig Kramer twierdzi, że państwa członkowskie mają prawo wprowadzać restrykcje odnośnie do użycia GMO na swoim terytorium w celu ochrony środowiska. Niedawno zrobił to rząd Francji po zapoznaniu się z opinią niezależnego zespołu badawczego prof. Gelles'a Erica Seraliniego, który po przeanalizowaniu wyników badań genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy odpornej na herbicyd stwierdził, że potrzebne są dalsze badania nad jej oddziaływaniem na zwierzęta.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Powrót do aktualności