Gorzka pigułka z Brukseli
Do Unii Europejskiej nie przystępuje się na trzy lata - polscy negocjatorzy powinni w najbliższych tygodniach powtarzać do znudzenia. Zaakceptowanie warunków finansowych członkostwa, jakie wkrótce przedstawi Polsce Bruksela, będzie trudne. Ale zobowiązania będą sięgać tylko 2006 roku. Co później - ustalimy razem z krajami UE jako partnerzy.
Przywódcy "15" spotkają się w czwartek w Brukseli i najprawdopodobniej stwierdzą, że nie stać ich na zaoferowanie nam takich warunków finansowych, jakie otrzymały w przeszłości Hiszpania, Portugalia, Grecja czy Irlandia.
Są dwa powody. Najważniejszy to trudna sytuacja gospodarcza wspólnoty. Czołowym krajom eurolandu grozi przekroczenie górnego limitu deficytu budżetowego dozwolonego w unii walutowej, czyli 3 proc. PKB. Słabnie tempo wzrostu gospodarczego, rośnie bezrobocie.
Rozszerzenie z oszczędności
Nie chcąc i nie mogąc zapłacić więcej, przywódcy "15" będą starali się sfinansować rozszerzenie przede wszystkim poprzez oszczędności na kandydatach. Najbardziej dyskryminująca wydaje się propozycja 9-letniego dochodzenia do pełni dopłat bezpośrednich, zaczynając od 25 proc. A i tak Komisja Europejska z trudem przekonała Niemcy, Holandię, Wielką Brytanię i Szwecję, że to minimum, bez którego społeczeństwa państw kandydujących odrzucą w ogóle poszerzenie Unii.
Jednak przywódcy "15" będą starali się ograniczyć pomoc dla kandydatów także w inny sposób. Francja i Niemcy, wraz z kilkoma innymi krajami UE, spróbują przeforsować ograniczenie o 1/5 funduszy strukturalnych, jakie Komisja obiecała Polsce. To byłaby dla nich duża oszczędność: ponad 2,5 mld euro z proponowanych 13,8 mld euro w pierwszych trzech latach członkostwa. Oficjalny argument to słabe możliwości wykorzystania unijnej pomocy. Inny sposób na oszczędności to odstąpienie od pomysłu Komisji, aby w pierwszym roku członkostwa dzisiejsi kandydaci otrzymali z Brukseli więcej pieniędzy netto, niż kiedy pozostawali poza wspólnotą.
Broń nie całkiem bezpieczna
Kraje "15" mają jeszcze jedną broń. Unijne reguły wykorzystania funduszy pomocowych są na tyle skomplikowane, że przyznane na papierze pieniądze w praktyce uzyskać niełatwo. Sama Komisja zakładała, że z 40 mld euro funduszy przyznanych na lata 2004-2006 uda się wykorzystać 25 mld euro. Ponieważ składki kandydatów za ten okres przekroczą 15 mld euro, przy utrzymaniu założeń Komisji zysk netto wyniesie dla nowych krajów członkowskich mniej niż 10 mld euro przez trzy lata. Po weryfikacji tych planów przez stolice "15" - dużo mniej.
Oszczędności kosztem kandydatów nie są całkiem bezpieczne. Jeśli nowi członkowie poczują się oszukani, staną się na trwałe nieufni wobec Brukseli. Tak było z Hiszpanią, która od czasu przystąpienia do Unii stała się krajem walczącym w sposób najbardziej bezwzględny o swoje prawa.
W najlepszym razie Polska będzie miała 6 tygodni na próbę wynegocjowania lepszych warunków. Czasu może być o wiele mniej, jeśli w czwartek i piątek w Brukseli przywódcy "15" nie dogadają się. Wówczas ustalą warunki finansowe poszerzenia dopiero podczas grudniowego szczytu w Kopenhadze. Naszym negocjatorom i tak nie uda się zapewne w istotny sposób poprawić ustalonego pakietu. - Możliwe będą najwyżej przesunięcia z jednej pozycji budżetowej do drugiej w ramach globalnie tych samych sum - przestrzega dyrektor generalny ds. poszerzenia UE Eneko Landaburu.
Warunki finansowe poszerzenia będą na krótką metę dla Polski gorzkie do przełknięcia. W dłuższym okresie są one dla nas korzystne. Przywódcy "15" złożą zobowiązanie do stopniowego włączania nas do systemu, który w perspektywie kilku lat przyniesie Polsce grube miliardy. Najbardziej wyraźne jest to w kwestii dopłat - rosnących początkowo o 5 pkt. procentowych rocznie, a po 2006 roku - o 10 pkt. proc. Podobnie jest z funduszami strukturalnymi: już w latach 2004-2006 ich wielkość będzie rosła o blisko 1 mld euro każdego roku.
Przywódcy "15" spotkają się w czwartek w Brukseli i najprawdopodobniej stwierdzą, że nie stać ich na zaoferowanie nam takich warunków finansowych, jakie otrzymały w przeszłości Hiszpania, Portugalia, Grecja czy Irlandia.
Są dwa powody. Najważniejszy to trudna sytuacja gospodarcza wspólnoty. Czołowym krajom eurolandu grozi przekroczenie górnego limitu deficytu budżetowego dozwolonego w unii walutowej, czyli 3 proc. PKB. Słabnie tempo wzrostu gospodarczego, rośnie bezrobocie.
Rozszerzenie z oszczędności
Nie chcąc i nie mogąc zapłacić więcej, przywódcy "15" będą starali się sfinansować rozszerzenie przede wszystkim poprzez oszczędności na kandydatach. Najbardziej dyskryminująca wydaje się propozycja 9-letniego dochodzenia do pełni dopłat bezpośrednich, zaczynając od 25 proc. A i tak Komisja Europejska z trudem przekonała Niemcy, Holandię, Wielką Brytanię i Szwecję, że to minimum, bez którego społeczeństwa państw kandydujących odrzucą w ogóle poszerzenie Unii.
Jednak przywódcy "15" będą starali się ograniczyć pomoc dla kandydatów także w inny sposób. Francja i Niemcy, wraz z kilkoma innymi krajami UE, spróbują przeforsować ograniczenie o 1/5 funduszy strukturalnych, jakie Komisja obiecała Polsce. To byłaby dla nich duża oszczędność: ponad 2,5 mld euro z proponowanych 13,8 mld euro w pierwszych trzech latach członkostwa. Oficjalny argument to słabe możliwości wykorzystania unijnej pomocy. Inny sposób na oszczędności to odstąpienie od pomysłu Komisji, aby w pierwszym roku członkostwa dzisiejsi kandydaci otrzymali z Brukseli więcej pieniędzy netto, niż kiedy pozostawali poza wspólnotą.
Broń nie całkiem bezpieczna
Kraje "15" mają jeszcze jedną broń. Unijne reguły wykorzystania funduszy pomocowych są na tyle skomplikowane, że przyznane na papierze pieniądze w praktyce uzyskać niełatwo. Sama Komisja zakładała, że z 40 mld euro funduszy przyznanych na lata 2004-2006 uda się wykorzystać 25 mld euro. Ponieważ składki kandydatów za ten okres przekroczą 15 mld euro, przy utrzymaniu założeń Komisji zysk netto wyniesie dla nowych krajów członkowskich mniej niż 10 mld euro przez trzy lata. Po weryfikacji tych planów przez stolice "15" - dużo mniej.
Oszczędności kosztem kandydatów nie są całkiem bezpieczne. Jeśli nowi członkowie poczują się oszukani, staną się na trwałe nieufni wobec Brukseli. Tak było z Hiszpanią, która od czasu przystąpienia do Unii stała się krajem walczącym w sposób najbardziej bezwzględny o swoje prawa.
W najlepszym razie Polska będzie miała 6 tygodni na próbę wynegocjowania lepszych warunków. Czasu może być o wiele mniej, jeśli w czwartek i piątek w Brukseli przywódcy "15" nie dogadają się. Wówczas ustalą warunki finansowe poszerzenia dopiero podczas grudniowego szczytu w Kopenhadze. Naszym negocjatorom i tak nie uda się zapewne w istotny sposób poprawić ustalonego pakietu. - Możliwe będą najwyżej przesunięcia z jednej pozycji budżetowej do drugiej w ramach globalnie tych samych sum - przestrzega dyrektor generalny ds. poszerzenia UE Eneko Landaburu.
Warunki finansowe poszerzenia będą na krótką metę dla Polski gorzkie do przełknięcia. W dłuższym okresie są one dla nas korzystne. Przywódcy "15" złożą zobowiązanie do stopniowego włączania nas do systemu, który w perspektywie kilku lat przyniesie Polsce grube miliardy. Najbardziej wyraźne jest to w kwestii dopłat - rosnących początkowo o 5 pkt. procentowych rocznie, a po 2006 roku - o 10 pkt. proc. Podobnie jest z funduszami strukturalnymi: już w latach 2004-2006 ich wielkość będzie rosła o blisko 1 mld euro każdego roku.
Źródło: Rzeczpospolita
Powrót do aktualności