Ceny zbóż, notowania, aktualności

SAPARD: rozdmuchane nadzieje

SAPARD: rozdmuchane nadzieje
O tym, że polskie rolnictwo stanie kością w gardle unijnych decydentów, było wiadomo od dawna. Teraz tylko z każdym dniem poznajemy metody, którymi próbuje się rozwiązać ten problem. Plan Brukseli zakłada znaczną, ale niestety trudną do wzięcia pomoc. Jednak jaka będzie jej wysokość w przyszłości, zależy nie tylko od unijnych urzędników.

Nie ma co ukrywać, że poprzeczkę postawiono wyjątkowo wysoko. Uruchomienie programu obwarowane było spełnieniem wielu skomplikowanych procedur. W efekcie niektórzy kandydaci, w tym Polska, rozpoczęli wyścig z dużym falstartem. Problem polega jednak na tym, że w tym biegu nie ma powtórnych startów. Nie znaczy to jednak, że z góry trzeba rezygnować, choć tak byłoby najprościej. Pierwsza pokaźna zaliczka 42 mln EUR (171 mln zł) już wpłynęła na konto NBP. Teraz trzeba zrobić wszystko, by pieniądze te nie wróciły do Brukseli. A nie wrócą, jeżeli Polacy okażą więcej roztropności i zamiast narzekać wezmą się do pracy.

Czerpiąc z doświadczeń krajów, które wcześniej uruchomiły program (jak choćby Bułgaria czy Estonia), dochodzimy do sedna. Bez wystarczającej liczby fachowców i informacji daleko nie zajedziemy. Wykorzystanie zaledwie kilku procent funduszy przez sąsiadów nie nastraja zbyt optymistycznie. Nie ma co się oszukiwać, że zdobędziemy całą pulę. Dlatego Bruksela przestrzega przed nadmierną nadzieją na "łatwą, unijną kasę".

Pocieszeniem dla tych, którzy podejmą trud starań o pieniądze z SAPARDU jest to, że kryteria uzyskania pomocy nie ulegną zmianie. Wiedza o proceduralnych kruczkach na pewno będzie procentować w przyszłości. Słowem, czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał.

Kraje kandydujące uczyniły spory postęp w korzystaniu z funduszy SAPARD, przeznaczonych na modernizację sektora rolno-spożywczego. Jednak beneficjenci często przeceniają znaczenie programu, a blisko 50 proc. wniosków ma poważne błędy - wynika z raportu Komisji Europejskiej.

Według najnowszego raportu Komisji Europejskiej (KE), kandydaci do Unii coraz lepiej sobie radzą z trudnymi procedurami programu SAPARD, z którego środki przeznaczone są m.in. na restrukturyzację sektora rolno-spożywczego oraz infrastrukturę wiejską.

Podsumowując edycję programu 2001 brukselscy urzędnicy podkreślają, że w ciągu jednego roku aż pięciu krajom kandydującym udało się zakończyć żmudną procedurę akredytacji krajowej jednostki odpowiedzialnej za zarządzanie i dystrybucję środków z UE, co jest bezwzględnym warunkiem ubiegania się o fundusze. Szczęśliwcami okazały się Bułgaria, Estonia, Łotwa, Litwa i Słowenia. W przypadku Czech, Słowacji i Polski program ruszył dopiero w 2002 r., czyli z dwuletnim opóźnieniem. W ramach zaliczek Bruksela przekazała kandydatom (bez Polski) 42,7 mln EUR (170 mln zł) plus 42 mln EUR (168 mln zł), które kilka dni temu trafiły do naszego kraju.

Zdaniem przedstawicieli KE, aspiranci zdecydowanie przeceniają możliwości wykorzystania unijnych funduszy z SAPARD-u. W raporcie podkreśla się szkoleniowy charakter programu, który w praktyce ma przygotować kandydatów do korzystania z o wiele większych środków po integracji. Urzędnicy unijni zwracają uwagę na dużą liczbę błędów w aplikacjach, dyskwalifikujących niemal połowę wniosków, których i tak zresztą brakuje. Dlatego doradzają rozwinięcie kampanii informacyjnej oraz lepszą współpracę agencji odpowiedzialnych za program z beneficjentami.

Najczęściej popełniane przez wnioskodawców błędy to brak kompletu dokumentów, liczenie dzierżawy jako posiadany areał czy inwestycje przekraczające limit 10 tys. EUR (40 tys. zł). Raport zwraca też uwagę na dość restrykcyjne warunki kredytowe w większości krajów kandydujących (najgorsze w Bułgarii).

Brukseli nie podoba się także to, że media z krajów kandydujących zbyt wiele miejsca poświęcają na informacje o tym, że do tej pory pieniądze z programu SAPARD wykorzystywane są zaledwie w 3-4 proc.

Źródło: Puls Biznesu

Powrót do aktualności