Ceny zbóż, notowania, aktualności

Polskie mięso zalewa Słowację

Polskie mięso zalewa Słowację
Polscy przedsiębiorcy otwierają sklepy w północnej Słowacji. Sprzedają mięso o 40 koron taniej, niż trzeba zapłacić u miejscowych konkurentów. Pod takim tytułem rozpoczyna swój alarmujący tekst opiniotwórczy dziennik "Sme". Gazeta uważa, że słowackich producentów mięsa niszczy polska konkurencja.

Polscy przedsiębiorcy otwierają sklepy w północnych rejonach Słowacji. Sprzedają mięso po konkurencyjnych cenach, o 40 koron taniej, niż wynoszą oficjalne ceny na słowackim rynku.

Dziennik cytuje rozgoryczonych rolników, którzy przed kilku laty złożyli się na zakup własnych punktów sprzedaży i rzeźni.

 – Mamy dwie rzeźnie w Martinie i we Vrutkach, ale polska konkurencja wykańcza naszą inicjatywę. Polacy w ciągu ostatniego miesiąca zeszli w dół z cenami szynki wieprzowej ze 146 na 116 koron – powiedziała dziennikowi szefowa Spółdzielni Rolniczej w Martinie Zlata Holubova.

Słowaccy rolnicy nie kryją rozgoryczenia. Poskarżyli się dziennikowi, że Polacy najpierw "zaatakowali rynek obwoźną sprzedażą mięsa z samochodów", a teraz masowo zaczynają otwierać własne sklepy.

Polacy usiłują wtłoczyć swoje mięso na Słowację, ponieważ zamknięto przed nimi rynek rosyjski – sugeruje dziennik.

"Sme" dodaje, że sukces polskich sprzedawców polega także na bardziej liberalnych, w porównaniu ze Słowacją, kontrolach weterynaryjnych. Według dziennika Warszawa uprzywilejowuje również polskich rolników mniejszymi stawkami ubezpieczeń zdrowotnych i socjalnych.

Boris Balaż, rolnik spod Turczanskich Teplic, widzi wyjście w utworzeniu bezpośrednich punktów sprzedaży u rolników, tak jak ma to miejsce we Włoszech czy w sąsiedniej Austrii. Słowacja nie zakazuje takiego rozwiązania, ale spełnienie warunków higienicznych jest niesłychanie trudne.

Dziennik "Sme" przytacza przykład rzeźni w Chtelnicy, która po przebudowaniu zgodnie z unijnymi normami kosztowała 15 milionów koron i nadal nie może wyjść na swoje.

Tymczasem okoliczni chłopi nie mogą sprostać normom i muszą odwozić bydło do rzeźni.

Szef Inspekcji Żywnościowej Jozef Biresz jest jednak nieprzejednany: – Na pierwszym miejscu stawiamy bezpieczeństwo. Przydomowe metody uboju zwierząt rzadko kiedy odpowiadają normom sanitarnym – powiedział dziennikowi "Sme".

Źródło: Rzeczpospolita

Powrót do aktualności